Za najdroższe wejściówki trzeba zapłacić bagatela 1015 zł, ale są one warte swojej ceny. Trwające od dwóch lat światowe tournee Stonesów redefiniuje bowiem pojęcie rockowego koncertu. Pięć i pół miliona widzów, które dotychczas obejrzało przeszło 130 występów największej w karierze trasy koncertowej Stonesów, nie może się mylić. Od lat Stonesi na koncertach serwują fanom żelazny repertuar największych hitów. Mimo to każdy koncert ich jest inny, a z trasy na trasę widowiska stają się coraz bardziej spektakularne. Pod tym względem "A Bigger Bang" bije na głowę wszystkie pozostałe występy.

Reklama

"Wielkie gwiazdy pozostają wielkimi gwiazdami. Rolling Stones to zespół, który daje najlepsze koncerty na świecie", pisał recenzent amerykańskiego tygodnika "Billboard" po obejrzeniu jednego z pierwszych koncertów trwającego tournee. Opinię recenzenta "Billboardu" potwierdzają wyniki finansowe. "A Bigger Bang Tour" jest najbardziej dochodową trasą koncertową w historii przemysłu rozrywkowego. Liczony od listopada 2005 r. do listopada roku kolejnego dochód wyniósł prawie... 450 milionów dolarów. Zresztą, żeby nie było wątpliwości - dwie poprzednie trasy The Rolling Stones zajmują w tym rankingu 3. i 4. miejsce. Nic dziwnego, że rockowa konkurencja chciałaby nareszcie zobaczyć Jaggera i Spółkę w grobie.

Wprawdzie grupa obchodzi 45-lecie działalności, a nad tegoroczną odnogą trasy "A Bigger Bang" ciąży legenda "prawdopodobnie ostatniego tournee zespołu", na pewno nie powinno się mówić o Stonesach w czasie przeszłym. Wciąż szokują, śmieszą i zachwycają. I wyprzedają występy na największych arenach świata. Również w Polsce, gdzie najsłynniejszy rock’n’rollowy zespół musiał w tym roku rywalizować o serca i portfele publiczności z George’em Michaelem, Genesis, Red Hot Chili Peppers, Beastie Boys czy Bjork.

Tournee "A Bigger Bang Tour" to coś więcej niż tylko chwytliwa nazwa, to obietnica mocnych koncertowych wrażeń. I nie chodzi tylko o tysiąc reflektorów i wysokiej klasy sprzęt nagłośnieniowy o mocy 300 tys. watów, nad którym czuwa kilkunastoosobowa ekipa. Podczas trasy muzycy bowiem zdecydowali się na wbudowanie w wysoką na sześć pięter scenę (z obowiązkowym "języczkiem") miejsc siedzących. Wszystko po to, by widzom, którzy gotowi są zapłacić odpowiednio wysoką kwotę, pozwolić poczuć emocje towarzyszące zespołowi w czasie występu przed kilkudziesięciotysięczną publicznością. W Polsce - niestety - zobaczymy uboższą wersję estrady, bo zespół w trakcie tournee posługuje się dwiema scenami (podczas gdy jedna jest rozstawiana w jednym mieście, druga mknie już do następnego miejsca na trasie). Mimo to jej widok i tak wieczorem będzie zapierać dech w piersiach.

Reklama

Szeroką na 70, głęboką na 30 i wysoką na 28 metrów scenę główną oraz mniejszą platformę położoną jak wyspa pośród morza głów i rąk publiczności przez ostatnie pięć dni przy pomocy pięciu dźwigów i 10 wózków widłowych budowała przeszło 160-osobowa ekipa. O tym, jak wielka, skomplikowana i niebezpieczna jest to konstrukcja, świadczy najlepiej nie 70 tirów, którymi jest transportowana, ale wypadek w Madrycie. Niespełna miesiąc temu podczas demontażu estrady zginęło dwóch robotników.

Technika jednak to nie wszystko. Przecież nie wyłącznie za stosowanie jej nowinek organizatorzy płacą Jaggerowi i Spółce ok. 3 mln za pojedynczy występ. Stonesi śpiewają, że "to tylko rock’n’roll", ale to nieprawda. Fantastyczny show to przede wszystkim ludzie. Działający sprawnie jak w korporacji i dający z siebie wszystko. 64-letni Jagger na przykład podczas trwającego blisko dwie godziny koncertu przebiega średnio ok. 19 km! Wszystko po to, by na przekór temu, co śpiewa w tradycyjnie pojawiającej się w finale koncertu piosence "Satisfaction", zapewnić publiczności maksymalną uciechę. Ta zaś docenia ten gest. Nie tylko ochoczo kupuje z tournee na tournee coraz droższe bilety, ale również, jak miało to ostatnio miejsce w holenderskim Nijmegen, nazywa ich imieniem ulice (Rolling Stonesstraat).