Choć wiosną 1981 roku formacja koncertowała w Stanach Zjednoczonych po raz pierwszy, czekała na nich spora grupa wielbicieli. W tym nastoletni szef tamtejszego fan clubu Brytyjczyków, niejaki Lars Ulrich. Ten sam, który rok później założył grupę Metallica.

Reklama

Zresztą nie tylko twórcy "Load" wymieniają Motörhead jako jedno z głównych źródeł inspiracji. A nawet jeśli ktoś ich nie wspomina, to nie jest w staniewyprzeć się zapożyczeń. Znane dzisiaj ekstremalne odmiany rocka, od wszystkich odcieni metalu po hardcore wywodzą się w prostej linii od połączenia bluesowego feelingu, punkowej drapieżności i twardego, metalowego brzmienia. A tego koktajlu nikt lepiej przyrządzić nie potrafił. Za sprawą swojego atomowego boogie Motörhead do dziś godzą wielbicieli klasycznego rocka z lat 70. z młodszymi o pokolenie fanami norweskiego black metalu.

Jak to możliwe? Lider grupy Lemmy Kilmister odpowiada tekstem jednego z utworów: "Znamy alchemię / Dajemy wam rock’n’rolla. Tylko tyle i aż tyle".
Paradoksalnie jednak, swoją jedyną nagrodę Grammy Motörhead zdobyli dopiero przed dwoma laty, w dodatku za wykonanie utworu z repertuaru... Metalliki. Nie świadczy to źle o zespole, który pięknie uhonorował swoich najzdolniejszych uczniów, ale o amerykańskiej Akademii Fonograficznej, przez trzy dekady ignorującej twórczość Brytyjczyków i premiującej zespoły, o których dziś nikt już nawet nie pamięta.

Tymczasem Motörhead są wiecznie żywi. Najlepiej się o tym przekonać na własne uszy, sięgając po podwójny album koncertowy, na którym znalazły się zarówno największe hity grupy (od "Ace Of Spades" po "Overkill"), jak i kompozycje rzadko przez nich wykonywane (choćby "[We Are The] Road Crew" czy "R.A.M.O.N.E.S."). To zapis koncertu, który odbył się w czerwcu 2005 roku w Londynie, z okazji 30 rocznicy urodzin zespołu. Niby żadne osiągnięcie, w końcu The Rolling Stones grają razem od 40 lat z okładem, podobnie jak nasz rodzimy Tercet Egzotyczny.

Reklama

Tyle tylko, że Motörhead grają 10 razy szybciej i głośniej od Stonesów i Tercetu razem wziętych, nigdy nie zrobili sobie przerwy dłuższej niż parę miesięcy, niemal nie kończą trasy koncertowej - najwyżej ją przerywają, by wejść do studia - a ich tryb życia daleki jest od higienicznego. W swojej autobiografii (jesienią w polskich księgarniach) Lemmy wspomina, jak w latach 80. szpital odmówił mu transfuzji, bo istniała obawa, że czysta krew pozbawi go życia. "Jak umrę, zostawię ciało na badania z zakresu medycznego science fiction!" - ucieszył się toksyczny Lemmy. Jak umrze? Przecież każdy fan wie, że Motörhead zawsze było i zawsze będzie.




Motörhead
Better Motörhead Than Dead...
SPV