Grał w londyńskich dokach, przy egipskich piramidach, dla trzech i pół miliona ludzi w Moskwie, dla półtora miliona fanów z okazji 50-lecia UNESCO i dla uczczenia 25-lecia "Solidarności" w Gdańsku. Czym zaskoczy tym razem? "Chciałbym przenieść magię koncertów plenerowych do mniejszych przestrzeni. Dzięki temu mogę mieć większą niż dotychczas kontrolę nad wszystkim, co się dzieje na scenie". Opracował kilka nowych technologii, które zaprezentuje po raz pierwszy, na przykład wizualizacje z efektem 3D, do których nie potrzeba specjalnych okularów. Zapowiadał też, że podczas koncertów w Polsce zagra swoje najbardziej znane utwory z każdego okresu kariery.
Każdy jego koncert to widowisko, w którym uwagę przyciąga nie tylko muzyka. Jarre jest na bieżąco z nowinkami technicznymi dotyczącymi instrumentów elektronicznych, świateł, projekcji. Sam modyfikuje i wymyśla nowy sprzęt. Podczas tej trasy mamy zobaczyć i usłyszeć na przykład udoskonaloną słynną harfę laserową (to klawiatura ze świateł, po których przesuwa się ręką w specjalnej rękawiczce, załamanie światła wyzwala poszczególne dźwięki). Co ciekawe, o każdym z miejsc, w których będzie grał, muzyk szuka wcześniej informacji, by na scenie za pomocą dźwięków i wizualizacji odwołać się do historii, architektury czy położenia.
Jarre wielokrotnie udowodnił, że potrafi robić zapierające dech w piersiach wizualne spektakle. Teraz, w zamkniętych halowych przestrzeniach, nie pomogą piramidy – jak w Egipcie – ani portowe dźwigi – jak w Gdańsku. Za to będzie lepsza akustyka – publiczność większą uwagę skupi na tym, co usłyszy. Jarre wystąpi w towarzystwie trzech innych muzyków. Poza tym, jak zapowiada, na scenie znajdzie się więcej niż zwykle instrumentów, także analogowych. – Będzie jak w kuchni – mówi Jarre i dodaje – Chcę osiągnąć efekty dźwiękowe nieosiągalne na zewnątrz z powodu wiatru, deszczu i innych nieprzewidywalnych zjawisk pogodowych. Będzie też więcej improwizacji.



Reklama
Tę trasę zatytułował "2010". Nie chodzi tu tylko o rok. Nazwa i pomysł na koncerty wzięły się z książek zmarłego dwa lata temu brytyjskiego futurysty Arthura C. Clarka, który zresztą przyznał, że przy pisaniu "2010: Odysei kosmicznej" słuchał płyt Jarre’a. W odautorskich podziękowaniach w książce znajduje się nazwisko Francuza. Wybór futuryzmu Clarka nie dziwi, bo przecież Jarre zawsze chciał tworzyć muzykę przyszłości. Chociaż nie do końca mu to wychodziło. Wielokrotnie po prostu wykorzystywał to, co już wymyślono, i oprawiał w nową formę – na "Oxygene" słychać przecież brzmienia opatentowane kilka lat wcześniej przez twórców muzyki elektronicznej z Berlina, takich jak Klaus Schulze, a "Orient Express" czy „Rendez-vous” z lat 80. to podporządkowanie się panującemu wtedy dyktatowi disco.
Reklama
Jego ostatnia płyta "Teo & Tea" sprzed trzech lat też nie zaskakuje nowymi odkryciami muzycznymi. Jarre był za to nowatorski w początkach kariery, jeszcze przed wydaniem przebojowego "Oxygene", kiedy tworzył prawdziwe eksperymenty elektroakustyczne. Teraz można go nazwać futurystą retro, bo w większym stopniu niż on współczesną elektronikę tworzą tacy artyści jak Aphex Twin czy Autechre. Na ostatnich płytach Jarre nie odkrywa już nowych dźwięków, nadaje im tylko przystępny, melodyjny wymiar.
Na szczęście jego koncerty różnią się od nagrań. Każdy występ to odkrywanie nowego sprzętu, wykorzystanie innego otoczenia, okoliczności. Wysłuchanie takich kompozycji jak "Revolutions" czy "Zoolook" w towarzystwie laserów naprawdę może przenieść w świat Artura C. Clarka. Dobrze by było, gdyby halowe koncerty pokazały, że Jean Michael Jarre potrafi zachwycić na żywo nie tylko wizualizacjami, lecz także muzyką. Im mniej w jego występach chęci pobicia kolejnych rekordów Guinnessa, tym więcej muzycznej uczty dla fanów dźwięków z kosmosu.
JEAN MICHEL JARRE TOUR 2010 | Gdańsk, Płock, Wrocław, Rzeszów | 11 – 15 listopada