Po sześciu latach milczenia Kate Bush w półrocznym odstępie wydała aż dwie płyty. Po nieco pretensjonalnym albumie z "reżyserskimi wersjami" jej największych hitów ("Director’s Cut") dostajemy nie tylko płytę z całkowicie premierowym repertuarem, lecz także najlepszy krążek wokalistki od 26 lat i pamiętnego "Hounds of Love".
Zważywszy na datę premiery i śnieżny temat najnowsza, dziesiąta płyta Kate Bush, "50 Words for Snow", jest typowym wydawnictwem sezonowym. Równocześnie jednak różni się od klasycznych bożonarodzeniowych albumów tak bardzo, jak to tylko możliwe. I to nie tylko dlatego, że forma "christmas record" kojarzy się bardziej z Justinem Bieberem albo z Mariah Carey niż z jedną z najbardziej niezwykłych artystek w branży.
Na "50 Words for Snow" niezwykłe jest wszystko, począwszy od głosu wokalistki, przez to, że nie ma na nim słabych punktów, i listę gości, wśród których oprócz nastoletniego syna gospodyni, Alberta McIntosha ("Snowflake"), znaleźli się m.in.: aktor Stephen Fry (piosenka tytułowa), Elton John ("Snowed in at Wheeler Street") i sopranista Stefan Roberts ("Lake Tahoe"), po piosenkę opisującą seks ze śnieżnym bałwanem. Kompletnie niedzisiejsze (czyt. nieradiowe) są też czasy trwania każdej z siedmiu piosenek: rekordzistą jest trzynastoipółminutowy "Misty", a najkrótsza, "Wild Man", liczy sobie nieco ponad siedem minut. W dodatku każda z nich, zamiast łączyć fragmenty o różnym charakterze, stanowi rodzaj muzycznej medytacji jednego motywu. I choć nie sposób odmówić im melodyjności (wokaliza Andrew Fairweathera Lowa w "Wild Man" wpada w ucho i nijak nie może z niego wypaść), to nie znajdziemy ich żadnej w radiowej playliście. Mimo to w przeciwieństwie do Kazika starsza o niego o pięć lat Bush nie wysyła do rozgłośni przyspieszonych nagrań. Bo wie dobrze, że z tandetną donkiszoterią nie byłoby jej do twarzy.
Od końca lat 70. uprawia własne artrockowe poletko, łącząc rozbuchane, orkiestrowe aranżacje, z elektroniką i baśniowymi tekstami. Tak też jest i na "50 Words for Snow". Bo Bush, zamiast naginać się do reguł marketingu, woli hołdować swojej wizji sztuki. I właśnie ta wierność sobie jest największym kapitałem Bush, która dochowała się całych zastępów naśladowczyń, od Tori Amos przez Björk i P. J. Harvey po Florence Welch (and the Machine), Feist czy Litwinkę, Aline Orlovą.
Na Boże Narodzenie 1979 roku Bush zaśpiewała "December Will Be Magic Again”. I po 32 latach słowa dotrzymała. Bo dzięki "50 Words for Snow" mamy wreszcie prawdziwie magiczny muzyczny grudzień.
Kate Bush | 50 Words for Snow | EMI Music Polska