W jednym z wywiadów powiedziałeś, że przeszedłeś na muzyczną emeryturę w 1989 roku i od tamtej pory po prostu się bawisz. Czy nagrywanie ostatniej płyty "Oblivion With Bells" było częścią tej zabawy?
Karl Hyde: Tym razem proces powstawania albumu wyglądał inaczej niż dotychczas. Każdy z nas samodzielnie improwizował, potem przesyłaliśmy sobie przez internet fragmenty tych eksperymentów i dogrywaliśmy własne partie. Proceder ten trwał kilka lat, nie myśleliśmy o naszej muzyce jako o nowym materiale, ale po prostu o komponowaniu świeżych utworów, a tych powstało 180. Po drodze wydaliśmy trzy albumy w sieci, potem nagraliśmy ścieżkę dźwiękową do filmu "Breaking And Entering" (Rozstania i powroty). Nie lubię momentu, w którym jestem zmuszony nagrać płytę. Już na samym początku mam złe nastawienie, wolę oddać się wolności kreacji.

Reklama

Co w końcu przekonało was, aby wydać muzykę w klasycznym formacie CD?
Dwa powody. Sami lubimy mieć na półkach klasyczne płyty, co tydzień kupujemy nowe winyle i kompakty, które puszczamy także w naszym programie radiowym w Internecie. Po drugie, wciąż pokutuje stereotyp, że wydawanie muzyki w tradycyjny sposób jest poważniejsze, niż udostępnianie jej w internecie. My w to nie wierzymy, ale jeśli chcemy, aby ludzie wiedzieli, że Underworld wciąż tworzy nową muzykę, musimy szanować takie podejście.

Wasz internetowy projekt "The Riverrun Project" składał się z trzech płyt dostępnych do ściągnięcia w formacie MP3. Jakim cieszył się zainteresowaniem?
Ogromnym, dlatego też zdecydowaliśmy się powrócić do klasycznego albumu. Chcieliśmy zainteresować ludzi preferujących tradycyjne słuchanie muzyki tym, co robimy w sieci. Pomachać do nich i powiedzieć: "Hej, tu jesteśmy, zobaczcie, co tworzymy".

Nagrywaliście przez internet, ale część płyty powstała też w studiu Abbey Road. Potrzebowaliście klasycznej metody w morzu nowinek technicznych?
Rick jest świetnym producentem, a taka osoba pracuje nie tylko nad brzmieniem, ale potrafi też inspirować, zaskakiwać artystów. To jego pomysłem było, abyśmy komponowali muzykę na laptopach, a potem się nimi wymienili. I to zadziałało. Co dwie głowy to nie jedna, każdy wnosi wtedy świeże spojrzenie do utworów. Czasami jesteśmy na dwóch końcach świata i nadal możemy ze sobą pracować. Nagrywaliśmy muzykę do filmu "Breaking And Entering" w Abbey Road i bardzo dobrze nam to zrobiło. Nie musieliśmy sami robić wszystkiego, mogliśmy być wyłącznie muzykami.

Reklama

Granie na żywo przed publicznością dalej sprawa wam przyjemność?
Czujemy się wtedy jak zupełnie inny Underworld. Dużo improwizujemy z muzyką, wokalami, światłami, aranżacjami. Dużo się ruszam, bo Rick generuje tak doskonałe brzmienie, że czasem nie mogę się powstrzymać od biegania po scenie.

Skomponowaliście muzykę do dwóch filmów. Chcielibyście to robić częściej?
Bardzo. Ostatnio zaczęto nam częściej proponować komponowanie soundtracków, ale nagrywaliśmy nową płytę i przygotowywaliśmy się do trasy koncertowej, więc musieliśmy odmówić. Ale na pewno do tego wrócimy.

Brzmienie Underworld zmieniło się przez lata. Przeszliście drogę od techno i tanecznych utworów, do minimalistycznej elektroniki. Gdzie jesteście teraz?
Gdy kilka lat temu zaczynaliśmy prowadzić program radiowy na underworldlive.com postanowiliśmy słuchać wszystkiego, co nam wpadnie w ręce. Przyglądaliśmy się uważnie scenie elektronicznej, tanecznej i szukaliśmy inspiracji, tego, do czego sami możemy się odnieść. To, co zdało egzamin na wszystkich polach, pochodziło z Niemiec. Niektóre kompozycje były bardziej minimalne, niektóre bity wolniejsze, niektóre bardziej melodyjne. Duży wpływ miało to, co robi James Holden, Ricardo Villalobos, Sven Väth.