Na przełomie nowego wieku Szwedzi mieli status komercyjnej gwiazdy i artystycznych rewolucjonistów, którzy odświeżyli formułę jazzowego tria. Klasycznymi frazami fortepianu Svenssona udało im się dotrzeć do starszych słuchaczy, a nowoczesnym brzmieniem i rockową energią sekcji rytmicznej Berglund-Öström zdobyć serca młodej publiczności. U szczytu popularności, po albumie „Seven Days of Falling” (2003), grupa niczym gwiazda rocka ogrywała największe hale koncertowe w ojczyźnie oraz koncertowała po całym świecie, również w Polsce. Niestety, wkrótce sukces rozleniwił zespół, jego członkowie zamiast dalej się rozwijać, postanowili zostać „jazzowym Coldplayem” i swoją muzyką przede wszystkim uprzyjemniać czas i wzruszać masową publiczność.

Reklama

Tymczasem wydany z lekkim poślizgiem „Leucocyte” to płyta, na której E.S.T. pokazują, że w końcu znudziło im się życie jazzowych celebrytów i powrócili do dalszej pracy na swoim stylem. Materiał pochodzi ze stycznia zeszłego roku, kiedy grupa koncertowała w Australii. Muzycy, jak to mieli w zwyczaju, wynajęli studio na dwa dni i tym razem zarejestrowali nowe utwory, w tym dwie suity „Premonition” i tytułową „Leucocyte”.

Efekt tego spontanicznego podejścia słychać w 17-minutowym utworze „Premonition – Earth”, który nie został tylko odegrany nutka w nutkę z zimną precyzją, ale powstał w żywej interakcji między muzykami. Zamiast zwartej kompozycji, najpierw stopniowo budują oni napięcie przy solowych popisach fortepianowych lidera, by pod koniec zaskoczyć słuchaczy zupełnie abstrakcyjnymi brzmieniami, a potem kontynuować te eksperymenty w wyciszonym „Premonition – Contorted”. Podobnych smaczków nie brakuje w najciekawszym na płycie „Still”, który wkracza w rejony nowoczesnego jazzu spod znaku Kammerflimmer Kollektief czy Triosk.

To poszerzenie obszaru poszukiwań brzmieniowych przy pomocy efektów elektronicznych czy radia tranzystorowego, jest również kolejnym krokiem w rozwoju grupy. Szczególnie ciekawie wypada pod tym względem 13-minutowy „Leucocyte – Ad Mortem” przywołujący na myśl genialne trio The Necks i zamykający „Leucocyte – Ad Infinitum” utrzymany w niemal ambientowym klimacie Dictaphone. To dosyć zaskakujący kierunek dla zespołu, który w końcu wyrasta z dosyć klasycznej tradycji jazzowego fusion i tak naprawdę w swoich nawet najbardziej radykalnych momentach ledwie wychodził poza gęste jazzrockowe granie.

Reklama

Co prawda słuchając „Leucocyte” można jeszcze wyłapać momenty, które świadczą o tym, że muzycy nie potrafią wyzbyć się kilku drażniących dawnych przyzwyczajeń (tani sentymentalizm, toporne rockowe brzmienie) czy lądują momentami na mieliznach w przydługich kompozycjach. Szkoda, że nie usłyszymy, w jakim kierunku grupa pod wodzą niezwykle zdolnego Esbjörna Svenssona zamierzała się rozwijać, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie.

Esbjörn Svensson Trio

Leucocyte

ACT