Regina Spektor "Far"
Wyd. Warner 2009
Ocena 5/6

p

Reginę Spektor bardzo łatwo pomylić z nową falą zwiewnych wokalistek sączących nieszkodliwe piosneczki zza fortepianu czy gitary, w rodzaju Kate Nash czy Natashy Khan znanej bardziej jako Bat For Lashes. Ot, kolejna natchniona szansonistka próbująca wskrzesić ducha wczesnych nagrań Tori Amos. Na pierwszy rzut ucha twórczość Spektor to gładkie popowe utwory, sprawdzające się świetnie jako tło do kawiarnianych nasiadówek – proste aranże, nieinwazyjne brzmienie fortepianu i lekko płynący wokal. Takie wrażenie można było odnieść, słuchając jej poprzedniego, najbardziej popowego w dorobku albumu „Begin To Hope” sprzed trzech lat, hołubionego przez fanów i krytyków „Soviet Kitsch” z 2004 roku (pamiętacie słynny „Poor Little Rich Boy”?), jak i najnowszego „Far”.

Jednak wystarczy uważniej wsłuchać się w muzykę i zagłębić w słowa, by nabrać pewności, że 29-letnia Amerykanka o rosyjskich korzeniach to dziś jedna z najciekawszych osobowości muzycznych, potrafiąca w idealnych proporcjach łączyć popową dostępność z nieoczywistym przekazem pełnym pogodnej filozofii, humoru i zbawczej ironii.

Bo Spektor posiada zanikającą wśród artystów umiejętność tworzenia lapidarnych zgrabnych piosenek, które mimo nierzadko poważnej tematyki, dalekie są od filozoficznego zadęcia. Posłuchajcie choćby „Laughing With”. Artystka popowa śpiewająca o Bogu? To prawie zawsze kończy się katastrofą z udziałem patosu i grafomanii. Tymczasem Amerykanka potrafi rozbroić tę religijną minę jedną słodko-kwaśną strofką w rodzaju: „Nikt się nie śmieje z Boga, będąc w szpitalu, albo na wojnie. [...] Ale Bóg może być zabawny, gdy na imprezie ktoś o nim opowie dobry żart. [...] Wszyscy śmiejemy się razem z nim”.

Reklama

b

b

Spektor potrafi oczarować połączeniem dziecięcej wrażliwości i naiwności („Folding Chair” zaczyna się jak etiudka fortepianowa, by już po kilku chwilach rozwinąć się pięknie w refren, w którym wokalistka naśladuje odgłosy wydawane przez delfiny) z dojrzałością i przenikliwością takich artystek jak Joni Mitchell, Emiliana Torrini czy Liz Phair.

Nie sposób też nie dać się uwieść jej wyobraźni muzycznej. Mimo operowania oszczędnymi środkami wokalistka potrafi ciągle zaskakiwać. Tak jak w „Dance Anthem Of The 80’s”, w którym genialnie parodiuje muzykę klubową ostatnich dwóch dekad ubiegłego wieku, przechodząc od karykaturalnego fortepianowego staccato imitującego banalną strukturę klubowych hitów, w bujającą perełkę zaskakującą wstawkami zaaranżowanymi na skromną sekcję dętą i klawesyn. Fani znający poprzednie płyty Amerykanki zdziwią się też zapewne, gdy usłyszą pierwsze takty „Machine” z industrialnymi samplami i pozytywkową pulsacją złowieszczej fabryki – tak mroczna Spektor jeszcze nigdy nie była, choć i tak jej wokalna swoboda równoważy minorowy klimat utworu.

Tej płyty powinna posłuchać Tori Amos – może wtedy przypomniałaby sobie, jak się komponuje wzruszające, szczere utwory.