W Warszawie usłyszymy m.in. pana "Historię naturalną" i "Cappriccio lub partię bul". Pierre Schaeffer łączył muzykę konkretną z nowym sposobem słuchania dźwięku – abstrakcyjnym, oderwanym od źródła i pierwotnego znaczenia. Czy ta idea była utopią?

Reklama

Pierre Henry: To koncepcja Schaeffera, z którym łączyła mnie głęboka przyjaźń, jednak nasze artystyczne przekonania nie zawsze były identyczne. Moim zdaniem nie da się dziś sformułować jednej słusznej definicji muzyki konkretnej. Chyba że na czysto technologicznym poziomie – jako twórczość opartą na różnych metodach nagrywania i przetwarzania dźwięku. Zaczynamy więc od konkretnego brzmienia, a nie od abstrakcji – idei w głowie kompozytora, konwencjonalnej formy albo partytury.

Wracając do pytania: nie wiem, czy w ogóle można wyzwolić dźwięk ze znaczenia – taka jest już natura ludzkiej percepcji, że zawsze szukamy w otaczającym nas świecie sensu. Akuzmatyka nie była utopią w tym sensie, że w studyjnej kompozycji brzmienia ewoluują, tworzą niespotykane w świecie realnym konstelacje, a w konsekwencji zmieniają, wzbogacają, kwestionują swoje pierwotne znaczenie. To rodzaj rozmowy między dźwiękami. Muzyka konkretna jest bardziej realistyczna od kameralnej czy orkiestrowej, w takim samym sensie jak kino albo fotografia od malarstwa. Ale od naświetlenia kliszy do jej wywołania wiedzie długa droga – to właśnie przestrzeń naszej kreatywności.

Jak gwałtowny rozwój metod narywania i obróbki dźwięku wpłynął na muzykę? Pana klubowe wnuczęta na domowych komputerach osiągają w kilka godzin ten sam efekt, który pan wypracował kiedyś całymi tygodniami, własnoręcznie klejąc taśmy.

Reklama

Ale ja na początku tworzyłem – niczym współcześni didżeje – przy użyciu zwykłych płyt winylowych. Nagrywałem bardzo powoli, ścieżka po ścieżce. Taśmy magnetyczne pojawiły się później i dziś wciąż zdarza mi się z nich korzystać. Oczywiście posługuję się głównie technologią cyfrową, która radykalnie uprościła przede wszystkim kwestię przechowywania nagranych brzmień oraz ich synchronizowania w ostateczną kompozycję. Moim zdaniem przemysłowy rozwój metod nagrywania i przetwarzania dźwięku miał jednak przede wszystkim negatywne konsekwencje. Inżynierowie z oczywistych pobudek dążyli do wypracowania praktycznych, skończonych i zestandaryzowanych narzędzi. Istotą wczesnej muzyki elektronicznej oraz konkretnej było ciągłe poszukiwanie nowych dróg, idei, możliwości. Nie muszę dodawać, że nie sprzyja takiej postawie automatyzacja procesu twórczego. Tak zwane nowe brzmienia są dziś wszechobecne – sączą się z radia, telewizji, reklam, kina. Szkoda, że w istocie to tylko jeden, zestandaryzowany, cyfrowy dźwięk.

Kultura popularna banalizuje więc muzykę konkretną, natomiast filharmoniczny światek zdaje się ją marginalizować – po raz ostatni wystąpił pan w Polsce ponad ćwierć wieku temu, na Warszawskiej Jesieni. Czy nie czuje się pan więźniem getta?

Zdecydowanie nie. Myślę, że muzyka konkretna wytwarza powoli własną niszę i jest coraz lepiej rozumiana. Przecież poza kameralnymi prezentacjami domowymi oraz festiwalowymi daję również ogromne koncerty plenerowe, na których zjawiają się przedstawiciele czterech już pokoleń. „Wielką Toccatę”, która zabrzmi na Warszawskiej Jesieni, zaprezentowałem kilka dni temu kilkutysięcznej publiczności w Paryskiej dzielnicy La Défense – reakcja była naprawdę entuzjastyczna. Wiem, że podobne doświadczenia mają także młodsi twórcy muzyki konkretnej, jak Michel Chion czy Lionel Marchetti.

Reklama

Schaeffer, Marchetti, Chion – to wszystko kompozytorzy tej samej narodowości. Czy to przypadek, że muzyka konkretna narodziła się i rozwinęła właśnie we Francji?

Zdecydowanie nie. Muzyka konkretna stanowi produkt nie tylko tradycji muzycznej lecz całej kultury francuskiej. Kultury wyjątkowo empirystycznej i zmysłowej. Starczy wspomnieć błyskotliwe efekty onomatopeiczne naszych barokowych klawesynistów, badania Jeana Jacques’a Rousseau nad fizyczną naturą dźwięku albo kolorystyczne poszukiwania Claude’a Debussy’ego.

Ale większy wpływ na pana twórczość miały chyba inspiracje pozamuzyczne?

Chyba tak. Zwłaszcza, że początki mojej kariery były bardzo konwencjonalne: kult muzyki w domu rodzinnym, następnie studia w konserwatorium i kilka napisanych w tradycyjny sposób kompozycji. Bez wątpienia ogromne znaczenie dla muzyki konkretnej miała kinematografia – zwłaszcza filmowy sposób komponowania dźwięków i obrazów. Zresztą niektóre z moich utworów zaczynałem tworzyć od swego rodzaju scenariusza.

Na koniec pytanie bardziej osobiste: jakie są pana marzenia?

Cóż, w tym roku kończę 82 lata, ale moje marzenia właściwie nie zmieniły się od dzieciństwa. Zawsze chciałem jak najwięcej słuchać, a następnie pracować nad swoimi wrażeniami i tworzyć z nich nowe dźwięki, nową muzykę. Jestem szczęśliwy, że epoka, w której żyłem, pozwoliła mi na realizację tych marzeń.