Weźmie pan udział w festiwalu poświęconym współczesnej muzyce i sztuce wizualnej – czy dla pana zestawienie dźwięku i obrazu jest dziś rzeczą obowiązkową?
Karl Bartos: Jeśli chcemy mówić o przyszłości muzyki, to na pewno tak. Ja badam temat związku dźwięku i obrazu od kilku lat m.in. organizując festiwale oraz prowadząc wykłady na Berlińskim Uniwersytecie. Dla moich młodszych studentów punktem wyjścia z reguły jest MTV, ale dla mnie formuła prezentowanych tam teledysków szybko się wyczerpała. Dziś są one jedynie narzędziem służącym sprzedaży piosenek. Dlatego staram się im przybliżać to, co działo się w sztuce współczesnej w latach 60. i 70., a nawet powracać do lat 20. do tzw. „absolute filme“, kiedy tacy twórcy jak Hans Richter czy Walter Ruttman wprowadzali w ruch impresjonistyczne obrazy i łączyli je z dźwiękiem.
Jak rozumiem występ pana projektu Audiovision Live ma być kolejnym przykładem takiego połączenia.
Idea tego projektu wzięła się z tego, że postanowiłem zrezygnować tylko z grania na scenie na klawiszach i laptopie do wizualizacji wyświetlanych za moim plecami. Zostałem za to „muzykiem wizualnym“, czyli samemu dowodzę całym show. Kilka lat temu rozpocząłem pracę z dwoma artystami – Mathiasem Blackiem i Robertem Baumansem – i stworzyliśmy wspólnie ideę tzw. live cinema, czyli kina z muzyką na żywo. Obecnie nasz występ wygląda tak – pierwszy z nich generuje na komputerze dźwięki i przetwarza mój głos, drugi tworzy na bieżąco wizualizacje z różnych sekwencji filmowych i grafiki. A ja stoję na środku sceny i miksuję ich działania, które prezentowane są na wielkim ekranie przede mną.
Zgodzi się pan, że jest to kontynuacja tego, co zaczynała robić w latach 70. grupa Kraftwerk?
Nie do końca, ponieważ wtedy obraz odgrywał drugorzędną rolę wobec muzyki – również z przyczyn czysto technicznych. Za to na pewno moje obecne działania wywodzą się z pewnej filozofii sztuki i estetyki, którą wtedy wyznawaliśmy. Wspominałem o artystach niemieckich z lat 20., my odwoływaliśmy się do nich głównie dlatego, że było to jedyne dziedzictwo niemieckie, które nie nosiło piętna nazistowskiego. Kiedy zakładaliśmy Kraftwerk, nie chcieliśmy oglądać się na Amerykę, tylko zrobić coś swojego. Dlatego byliśmy pod wpływem np. szkoły Bauhausu, która mówiła o tym, że należy łączyć technologię i sztukę. Muzycznie inspirowaliśmy się do tego działaniami kolońskiego studia eksperymentalnego i Karlaheinza Stockhausena.
Nie obawia się pan, że ten cały przekaz, jaki niosła ze sobą wasza ówczesna działalność, dla młodych słuchaczy jest już nieczytalna? Dziś grupa Kraftwerk jest głównie nazywana pionierem techno i uniwersalnego popu.
Ten proces był nieunikniony. Na etapie „Trans-Europe Express“ chcieliśmy wyjść z tego kontekstu niemieckiego i pokazać się bardziej jako zespół europejski. Na tej płycie pojawił się również utwór „Metal on Metal“ – pamiętam, kiedy podczas naszej wizyty w Nowym Jorku spotkaliśmy na ulicy breakdancerów, którzy tańczyli do niej. To był dla nas duży szok, ale dał nam też do myślenia, jak wielki potencjał tkwi w naszej muzyce. Potem pojawiły się tematy związane z komputeryzacją i mechnizacją, który był znacznie bardziej uniwersalne. Interesowali się nimi nawet słuchacze w Japonii, dlatego też nasze teksty zaczęły powstawać w różnych językach. Na początku lat 80. po poworcie z trasy w kraju pojawił się też pomysł stworzenia gatunku techno-pop i „Tour De France“ miał być pierwszym utworów tego typu. Tak więc chyba osiągnęliśmy swój cel.
A jaki jest obecnie pana stosunek do Kraftwerk – w wywiadach niechętnie opowiada pan o dawnym zespole, ale jednocześnie wykonuje pan na żywo wiele jego piosenek.
Nie mam nic przeciwko opowiadaniu o Kraftwerk, ale nie chcę ciągle siedzieć w przeszłości. Wole skupić się na tym, co jest teraz i co będzie za kilka lat – to jest ciekawsze. Ale chyba nie mam innego wyjścia, muszę się do tego przyzwyczaić, tak jak Paul McCartney, który zawsze będzie pytany tylko o The Beatles. A piosenki Kraftwerk z reguły wykonuję trzy: „Robots”, „Model” i „Man Machine”. Brałem udział w ich tworzeniu i uważam, że przetrwały próbę czasu.