Michał Mendyk: Muzyka do filmu “Jestem” Doroty Kędzierzawskiej, a teraz wspólny album z Motion Trio. Co tak pociąga Michaela Nymana w polskiej kulturze?

Michael Nyman: Szczerze mówiąc, to ciąg niepowiązanych ze sobą wypadków. Pomysł wspólnych koncertów i nagrań mojego zespołu z Motion Trio wyszedł od Instytutu Adama Mickiewicza w związku z Rokiem Polskim w Wielkiej Brytanii. Byłem zaskoczony poziomem wirtuozerii polskiego tria akordeonowego i faktem, że tak wiele nas łączy stylistycznie. Z kolei współpraca z Dorotą Kędzierzawską to była moja inicjatywa, ale etniczne czy kulturowe fascynacje nie miały tu większego znaczenia. Zachwycił mnie po prostu jej film “Nic” i sam zaproponowałem jej współpracę przy kolejnym obrazie.
Z drugiej strony - choć nie lubię epatować tego typu sentymentami - to muszę przyznać, że mam jakąś szczególną słabość do Polski. Zwłaszcza, że jako koncertujący muzyk odwiedzam przecież rokrocznie kilkadziesiąt bardzo różnych zakątków świata. Od dawna cenię wasze kino: Kieślowskiego, Wajdę, Zanussiego. Pracując z Morion Trio nad muzyczno-filmowym kolażem „Początek”, odkryłem też dla siebie Munka, Skolimowskiego oraz Żuławskiego, którzy zrobili na mnie niemniejsze wrażenie. Może to jednak kwestia kulturowych korzeni – w końcu cała moja rodzina od strony ojca to z pochodzenia polscy Żydzi.

Reklama

Początki międzynarodowej kariery zawdzięcza pan współpracy z Greenewayem, pana ulubionym gatunkiem stała się ostatnio opera, ale również utwory koncertowe mają bardzo programowy, „filmowy” charakter. To chyba nie przypadek?

Oczywiście, że nie. Nie jestem typem kompozytora muzyki abstrakcyjnej i nieustannie poszukuję dla własne twórczość zewnętrznych inspiracji. Film zajmuje tu szczególne miejsce, bowiem był on moją pierwszą artystyczną miłością. Choć otrzymałem gruntowne akademickie wykształcenie, nie planowałem zostać kompozytorem. Cale lata zarabiałem na życie jako krytyk muzyczny, reżyserując jednocześnie eksperymentalne obrazy (tworzę je zresztą po dziś dzień). O „przebranżowienie” zadecydowała po części moja głęboka fascynacja rozkwitającym w latach siedemdziesiątych minimalizmem, a po części propozycje, jakie zacząłem dostawać z teatru, a potem filmu.

Reklama

Wielu ceni pana głównie za dorobek krytyczny, zwłaszcza epokową pracę „Experimental Music: Cage and Beyond”. Najnowsza opera nosi tytuł „Sparkie: Cage and Beyond” i opowiada o... gadającej papudze. Dystans, autoironia, samokrytyka?

Zwyczajna gra słów. Nazwisko Johna Cage’a - bodaj najbardziej wpływowego i wywrotowego artysty XX stulecia - oznacza tyle co „klatka”. W takiej klatce większość życia spędził genialnie utalentowany lingwistycznie ptak Sparkie Williams, któremu wraz z Carstenem Nicolaiem oddaliśmy hołd w naszej operze-happeningu. Wolności, prawdziwej swobody i otwartości, egalitaryzmu, poczucia humoru i nieskrępowanych akademickimi dogmatami poszukiwań nauczył muzykę współczesną właśnie John Cage. Należę do ogromnej rzeszy artystów, którzy czują się jego spadkobiercami i dłużnikami. Inna sprawa, że pół wieku po tej rewolucji wciąż nie jesteśmy tolerowani przez „oficjalną awangardę”. Kilkadziesiąt lat czekałem, aby wpuszczono moją muzykę na sale koncertowe i wciąż wielu dawnych przyjaciół nie przyznaje się do mnie. Ale dzięki temu stałem się samowystarczalny. Nie funkcjonuję jak „poważny kompozytor”, lecz jak twórca alternatywnego rocka lub elektroniki. I szczerze mówiąc to o wiele bardziej komfortowa, ale też twórcza postawa.

A jednak pana własna twórczość jest bardzo głęboko osadzona w klasyce. Wciąż żongluje pan cytatami i aluzjami do mistrzów XVII i XVIII stulecia. Rozkwitająca moda na barok dowodzi, że coraz więcej osób podziela Pana fascynacje...

Bardzo mnie to cieszy. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych staraliśmy się odciąć nie tylko od awangardowego hermetyzmu, lecz także od narcyzmu i przegadania dominującej tradycji romantycznej. Muzyka barokowa i klasyczna w mniejszym stopniu skoncentrowana jest na ego, w większym – na kosmosie. Nie boi się przy tym, że wyrafinowana rozrywkowość pozbawi ją głębi. Wydaje mi się, że to cechy bardzo bliskie wrażliwości współczesnych słuchaczy.