Dave Brubeck – pożegnanie legendy – ZDJĘCIA!
1 Brubeck jest autorem takich hitów jak "Blue Rondo a la Turk", "The Duke" i "Your Own Sweet Way", a "Take Five" w jego wykonaniu przyszło do historii, jako najlepiej sprzedający się utwór jazzowy wszech czasów
Sony Music
2 Dave Brubeck urodził się 6 grudnia 1920 r. w Concord w Kalifornii w rodzinie hodowcy bydła. Miał indiańskich przodków. Jego matka była pianistką specjalizującą się w muzyce klasycznej
Sony Music
3 Studiował zoologię w college'u w Stockton, ale szybko zmienił zainteresowania na muzyczne. Już w czasie służby w armii w czasie II wojny światowej założył własny zespół Wolfpack, a po wojnie całkowicie poświęcił się jazzowi
Sony Music
4 W 1958 roku, w ramach programu Departamentu Stanu nazwanego "Jazz Ambassadors", Brubeck ze swoim kwartetem przyjechał do Polski i NRD. Była to pierwsza wizyta amerykańskiej gwiazdy jazzu za żelazną kurtyną, w okresie odwilży w Polsce po październiku 1956 roku
Sony Music
5 Pianista koncertował m.in. w Poznaniu, Krakowie i w Warszawie i spotkał się z polskimi jazzmanami. W czasie jednego z recitali powiedział: – Żadna dyktatura nie toleruje jazzu. Jazz to pierwszy sygnał powrotu do wolności
Sony Music
6 – Dave Brubeck był absolutnie jednym z największych muzyków w całej historii jazzu. Był wybitnym pianistą, kompozytorem, autorem wielu standardów jazzowych, w tym najsłynniejszego, magicznego utworu "Take Five"; właściwie była to kompozycja Paula Desmonda, ale muzycznie opracował ją, nagrał i spopularyzował Dave Brubeck Quartet – mówi redaktor naczelny "Jazz Forum" Paweł Brodowski
Sony Music
7 Brubeck chętnie przyjeżdżał do Polski, ostatni raz był tu w 2005 r. i koncertował w Filharmonii Narodowej
Sony Music
8 – Publiczność – jak wspominał Brodowski – zgotowała mu wielokrotnie owacje na stojąco. Najpierw na powitanie, potem, gdy wykonał "Take Five", następnie, gdy zagrał utwór "Dziękuję" – impresję chopinowską, którą napisał po swojej wizycie w Żelazowej Woli podczas pierwszego pobytu w naszym kraju i którą miał stale w repertuarze, a ostatnią owację – na pożegnanie
AP / MARTIN SCHALK