Po drugim dzwonku w telefonie słychać muzykę. Kawałek skądś znany. Dżem? – Nie, to ja – mówi Sebastian. Diabli nadali...

Tak właśnie nazywa się ten kawałek. Jest już dość znany i jako podkład muzyczny zainstalował go też w telefonie menedżer Riedla juniora. Ale brzmi jak Dżem. Syn legendy polskiego bluesa odczuwa presję sławy ojca, ale – jak zapewnia – nie jest to dla niego obciążeniem. Już nie jest. – Zdążyłem się przyzwyczaić do porównań z ojcem, nie zmienię tego, ale na pewno nie jest to dla mnie żadne obciążenie – zapewnia Sebastian Riedel.

Reklama

Nie może być inaczej. Wystarczy poczytać wpisy w sieci o Sebastianie: "Facet dostał niesamowite dziedzictwo...Wygląd i głos jakby Rysiek nigdy nie umarł." Ale są i takie: "Dobrze, że Sebastian nie gra w Dżemie, że ma swój zespół, swoje?życie".

Bo ma: jego grupa nazywa się Cree. Jest już gotowy materiał na kolejną płytę. Całość została zmasterowana w londyńskim studio Abbey Road, tam gdzie swoje albumy nagrywali The Beatles i Pink Floyd. Cree jest pierwszym polskim zespołem, którego materiał muzyczny trafił do tego studia.

Reklama

Płyta najprawdopodobniej zostanie zatytułowana tak, jak kawałek z telefonu – "Diabli nadali".

Pierwszy koncert promujący nowy album planowany jest 16 marca w Tychach, rodzinnym mieście Sebastiana.

Scenka zaobserwowana w EMPIK-u: – Poproszę płytę Ady Rusowicz. – Ani. – No tak... Ale Rusowicz! Bo wraz z debiutem Ani wróciła pamięć o jej mamie – Adzie.

Reklama

Ania jest córką słynnej Ady Rusowicz (wokalistki grupy Niebiesko-Czarni), która zginęła w wypadku samochodowym w 1991 roku. To po mamie odziedziczyła niezwykły głos i talent do komponowania pięknych melodii. Jak słusznie zauważył Artur Orzech "kompozycje Ani Rusowicz nie odbiegają stylistycznie od tych tworzonych przez Czesława Niemena i Janusza Popławskiego", gitarzysty, jednego z liderów Niebiesko - Czarnych.

Ania wydała płytę "Mój BIG-BIT". Dlaczego taki tytuł? – Big-bit to dla mnie coś więcej niż muzyka. To pewna bliska mi filozofia i styl życia. Znajomi zaczęli mnie już nawet nazywać "żywą skamieliną" – wyznaje artystka w radiowej "Trójce".

Może to, że stanęła przed mikrofonem to efekt fascynacji tymi latami? I mamą? – Wiem, że nie tylko mój wygląd, lecz także sposób poruszania się i barwa głosu bardzo ją przypominają. Ale to nie jest wystudiowane. To raczej kwestia genów i mojej głębokiej fascynacji latami sześćdziesiątymi – podkreśla.

Fascynacja, tak. Ale jest jeszcze coś - talent. Zbigniew Hołdys tak powiedział o Ani Rusowicz: – Gdyby czyjekolwiek losy zależały ode mnie, to ja bym zajął się Anią natychmiast, gdyż, co najmniej połowa problemu z odkryciem nowej gwiazdy sceny poprockowej jest w jej wypadku załatwiona przez naturę: głos, uroda i poczucie humoru.