Kiedy, po przesłuchaniu płyty "Distant Lover", szukałem określenia pasującego do tego materiału, na pani Twitterze znalazłem zdanie: "Debbie Harry meets French Touch". Zgodzi się pani z takim skrótowym myśleniem o swoim trzecim w ogóle, a drugim solowym krążku?
Emmanuelle Seigner: To bardzo pochlebne, bo uwielbiam Debbie, ale moje inspiracje były nieco inne. Sięgają na przykład amerykańskiej, żeńskiej kapeli z lat 70. The Runaways, grających później Jesus And Mary Chain ze Szkocji czy nowojorskiego The Strokes. Do Blondie bardziej pasuje chyba mój wygląd, nie materiał na płycie.


Reklama

Najpierw, nagrywając pierwszą płytę z Ultra Orange, pokazała się pani z rockowej strony, później na solowej płycie "Dingue" rządził delikatny pop. "Distant Lover" jest jeszcze inne.
To wynik tego, że ja cały czas poszukuję swojego miejsca w muzyce. To dla mnie wciąż nowe medium, choć tak naprawdę chciałam to robić od dziecka, tylko nie spotkałam odpowiednich ludzi. Do czasu pracy z Ultra Orange. Praca z nimi była świetną nauką, ale musiałam dopasować się do ich garażowego retro stylu. Druga płyta, czyli moja pierwsza solowa, to wynik pewnego układu, współpracy z wytwórnią. Oni bardzo nalegali, bym nagrała ją po francusku, tak dużo łatwiej wypromować ją na tamtym rynku, puszczać w radiu. Ale to też nie do końca byłam ja, wciąż szukałam stylu. Kiedy trzy lata temu poleciałam do Nowego Jorku, dogadałam się z producentem Adamem Schlesingerem i wreszcie mogłam zrobić to, co uważałam za swoje. Tym krążkiem chyba znalazłam swój muzyczny styl.


Od początku planowała pani śpiewanie wyłącznie po angielsku?
Typ muzyki, który uprawiam, niespecjalnie pasuje do języka francuskiego. Dla mnie z rockiem wiąże się przede wszystkim angielski. Na pewno brzmi lepiej niż francuski.

Jednak w Polsce wiele kapel śpiewa rocka w ojczystym języku.
Na pewno polski brzmi i tak lepiej niż na przykład włoski.


Na "Distant Lover" śpiewa pani dwa covery – "Venus in Furs" Velvet Underground oraz "You Think You're a Man" amerykańskiej drag queen Divine. Od początku myślała pani o tych numerach?
Najpierw wybrałam Divine. Zawsze uwielbiałam jej kreacje z filmów Johna Watersa, szczególnie z "Female Trouble". Zdecydowałam się na nią, bo chciałam nagrać coś niespodziewanego. Właśnie nie kojarzoną ze mną Debbie Harry, ale coś z zupełnie innej bajki. Drugi numer, "Venus in Furs", ma oczywiście związek z filmem mojego męża, w którym zagrałam. Od początku wiedziałam, że muszę go zrealizować.


Wspomniała pani o kinie. Co daje muzyka, czego nie daje aktorstwo? Bycie muzykiem to przecież też trochę granie pewnej roli. W jednym z wywiadów powiedziała pani: "Rola, której nie mogłam się doczekać w filmie, przyszła w muzyce".
Oczywiście bycie piosenkarką to kreowanie postaci. Różnica jest taka, że to ja wybieram osobę, którą gram. Aktorstwo jest dość pasywne. Zazwyczaj musisz robić to, co ci ktoś mówi, wykonywać polecenia reżysera, nie jesteś szefem. Tutaj jest inaczej. Sama mam kontrolę nad tym co robię. Mogę bardziej wpływać na rezultat. Muzyka daje dużo więcej wolności.


Ale to też bardziej stresujące, pani odpowiada za rezultat.
Tak, ale to raczej ekscytujące i wciągające, a nie powodujące strach. Nie boję się, bo to nie sprawa życia czy śmierci, bawię się tym i sprawia mi to przyjemność.


Reklama

Która część bycia muzykiem najbardziej panią pociąga – praca w studio, koncerty?
Każda z nich ma w sobie coś pasjonującego. W każdej się realizuję i odnajduję coś, co mnie wzbogaca, także jako aktorkę. Naprawdę to kocham.


Premiera płyty w Polsce miała miejsce 1 kwietnia, ale płyta nie jest wcale specjalnie wesoła. A może jest dla pani pewnym kaprysem, żartem?
Nie, nie, nawet nie wiedziałam, że u was wychodzi w prima aprilis. Dla mnie to bardzo poważna sprawa i nie traktuję tego wyłącznie jako zabawy. Bycie muzykiem absolutnie nie jest kaprysem.


Jak wyglądała praca w studio z doświadczonym producentem Adamem Schlesingerem?
Mieszkam w Paryżu, więc najpierw Adam wysyłał mi piosenki z Nowego Jorku. Ja, słuchając, sugerowałam pewne rzeczy, zgłaszałam swoje uwagi, że na przykład gitara jest za głośno. Pracowaliśmy przez e-mail, telefon, Skype'a. Kiedy już mieliśmy kilka piosenek, leciałam do Nowego Jorku i je nagrywaliśmy. Całość zajęła aż trzy lata, ale dwa pierwsze to były takie przymiarki, poza tym w tym czasie pracowałam też w kinie i teatrze. Adam również miał swoje zobowiązania.


To był dla pani najtrudniejszy czy najłatwiejszy krążek?
Najtrudniejszy ze względu na czas. Długi okres nagrywania momentami mnie frustrował. Z drugiej strony wiedziałam, że robię dokładnie to, co chcę, i to musi trwać. Wiedziałam, że warto czekać na efekty.


Szkoliła pani głos podczas pracy nad "Distant Lover"?
Na lekcje śpiewu chodzę od dawna, ale fakt, przy tej płycie były one zintensyfikowane.


Gościnnie na płycie zagrał gitarzysta James Iha, znany chociażby ze Smashing Pumpkins. Pani go wybrała czy zaprosił go Adam Schlesinger?
Adam gra z nim w grupie Tinted Windows, często widują się w nowojorskim studio, także do tej współpracy doszło w naturalny sposób. Adam go wybrał, co ja oczywiście przyjęłam z otwartymi ramionami. Zresztą Adama trudno posądzić o nietrafne wybory, a pracuje przecież na zupełnie różnych przestrzeniach. Bardzo mi się podoba, że potrafi grać mocnego rocka, a przy tym z powodzeniem pisać muzykę do musicali i dla Disneya. Cenię u ludzi taką rozpiętość działań, bo przecież sama to robię, dzieląc życie artystyczne między kino, teatr i muzykę.


Przy tej płycie, a dokładnie przy klipie do singla "Distant Lover", pracowała pani z twórcą znakomitych klipów dla chociażby Becka, Björk czy Depeche Mode, Stéphane'em Sednaoui. Jednak od kilku lat Stéphane nie bawi się już w kręcenie teledysków. Jak udało się go pani namówić?
Spotkaliśmy się podczas sesji zdjęciowej, bo Stéphan zajmuje się teraz głównie fotografią. Od razu spytałam go o klipy, ale przyznał, że już się tym w ogóle nie zajmuje. Wtedy pokazałam swój nieustępliwy charakter i musiałam postawić na swoim, bo to jeden z moich ulubionych reżyserów. Więc kiedy odmówił, nie przyjęłam jego słów i tak długo go nachodziłam, męczyłam, aż się zgodził.


Jak przyjmuje pani śpiewanie rodzina, sugerują coś, doradzają?
Odetchnęłam z ulgą, bo mojemu synowi bardzo się ta płyta spodobała. Wreszcie zaśpiewałam coś dla niego i to dla mnie bardzo ważne.


Zobaczymy panią w Polsce na koncercie promującym "Distant Lover"?
Nie ma jeszcze wyznaczonej daty polskiego koncertu, ale na pewno się u was pojawię i to z rozbudowanym składem, bo do normalnego rockowego zestawu (gitary i perkusja) dołożę klawisze.