Powracasz z nową płytą po ośmiu latach przerwy. Co takiego się stało, że w końcu postanowiłaś ponownie wejść do studia?
Róisín Murphy: Nie było takiej jednej chwili, w której pomyślałam: to jest czas na nowy materiał. Proces narastał, a jego długość wiąże się z tym, co się działo w moim życiu, a działo się sporo. Najpierw pojawiło się pierwsze dziecko, wiele miesięcy opiekowałam się maleństwem, potem doszło do rozstania z jego ojcem. Następnie nowy partner i pełna emocji oraz bujania w obłokach miłość. Wreszcie kolejne dziecko. Tak że nie powiedziałabym, że się przez te osiem lat nudziłam.

Reklama

Muzycznie też byłaś niemal cały czas aktywna.
Tak, choć na pewno nie tak jak przy okazji nagrywania z Moloko czy w czasach poprzedniej płyty "Overpowered". Współpracowałam m.in. z Davidem Byrnem i Fatboy Slimem, wydałam epkę "Mi Senti" współprodukowaną przez mojego partnera Sebastiana Properziego, na której śpiewam włoskie przeboje. Czas szybko leciał. Tak naprawdę ostatnie dwa lata były najbardziej spokojne i pełne "nudnych" dni, w których mogłam skupić się na nowym albumie. Musiałam jednak nie tylko wykluć swój pomysł na płytę, ale też znaleźć menedżera, producentów, skompletować cały zespół. Te puzzle składały się jak w zwolnionym tempie.

Przy "Mi Senti" pracowałaś też ze swoim starym znajomym, Eddiem Stevensem, z którym ponownie spotkałaś się w studio przy okazji pracy nad "Hairless Toys".
Wraz z Eddiem mamy za sobą 20 lat współpracy muzycznej, wspólnego grania, koncertowania. Jesteśmy jak brat i siostra i mamy sporo szacunku dla siebie. Bardzo dobrze mi się z nim pracuje, bez większych spięć. Sprzeczki zdarzały się przed laty podczas grania koncertów. Przy okazji "Hairless Toys" pracowaliśmy nad ponad 30 kompozycjami, z czego dopracowanych zostało kilkanaście.

Reklama

Ale na "Hairless Toys" weszło ich tylko osiem dlatego, że minęło właśnie osiem lat od "Overpowered"?
Nie. Początkowo przewidywałam, że będzie przynajmniej 10 piosenek. Zawsze mam jednak problem z doborem i ustawieniem odpowiedniej kolejności numerów na krążku i zajmuję się tym już na samym końcu. Teraz też tak było, tyle tylko, że wyboru dokonałam w godzinę. Zaskoczyło mnie, że tak łatwo poszło, ale okazało się, że właśnie te osiem piosenek złożyło się w jedną całość, w konkretnej kolejności. Poza tym ważne było, że działałam bez ciśnienia. Nie musiałam wrzucać wszystkich powstałych kompozycji na ten krążek. Pozostałe mogą przecież wylądować na kolejnym. Zamknęłam się w ośmiu piosenkach, bo myślę, że na większą ilość emocji, poezji ode mnie nie są przygotowani ani moi fani, ani ja.

Jak zmienił się twój sposób pracy na przestrzeni lat?
Przede wszystkim przy "Overpowered" pracowałam z całą masą muzyków, producentów, tutaj ta liczba się drastycznie zmieniła. Poza tym nie robiłam żadnych planów co do kształtu tego krążka, tak że mogę powiedzieć, że jego ostateczny, nieco nostalgiczny, poetycki kształt mnie trochę zaskoczył. Pewnie gdybym nagrywała płytę kilka lat temu, byłaby bardziej zbliżona do materiału z "Overpowered". Choć najbardziej zaskakujący jest tutaj sam tytuł "Hairless Toys".

Jak to?
Wziął się z nieporozumienia. Kiedy Eddie pracował sam w studio, źle zrozumiał moje nagrane słowa "Cairless Talk". Wziął je za "Hairless Toys". Kiedy zobaczyłam, jak zapisał te słowa, od razu pomyślałam, że to znakomity tytuł. Kamień spadł mi z serca, bo dla mnie jego wymyślanie jest zazwyczaj najtrudniejszym elementem pracy nad płytą. Tym razem wyszedł ciekawy, właściwie nic nieznaczący zwrot, który każdy może sobie tłumaczyć na swój sposób.

Reklama

Przy okazji pracy nad "Hairless Toys" zmieniłaś się jednak nie tylko muzycznie. Inaczej też wygląda twój image, jesteś jakby bardziej stonowana.
Moda zaczęła mnie trochę w ostatnich latach męczyć. Oczywiście dalej lubię się przebierać, wychowałam się w rodzinie, gdzie stroje były dla kobiet bardzo ważne, zawsze przywiązywałyśmy do nich wagę. Chociaż oczywiście nie powielałam specjalnie wzorców mamy ani babci, fascynowałam się raczej stylem bycia Grace Jones czy kulturą gejowską. Jednak dzisiaj moda ma dla mnie zbyt celebryckie podejście.

Nawiązując do kultury gejowskiej. W otwierającej twoją płytę piosence "Gone Fishing" odwołujesz się do barwnej subkultury Nowego Jorku z lat 80., związanej ze środowiskiem gejów afroamerykańskiego pochodzenia. Zastanawiam się, w jakiej ty dorastałaś subkulturze. W Polsce był to niezwykle ciekawy, także dla muzyki, czas przełomu.
Część burzliwego okresu dojrzewania przeżyłam w Shefield pod koniec lat 80. Następnie w Manchesterze. Młodzi ludzie byli wtedy zostawieni trochę sami sobie, a wielu rodziców, jak moi, byli w sensie także politycznym konserwatystami. Dla nas ważne było wtedy działanie społeczne, chodziło o to, by wywalczyć dla siebie jeszcze więcej swobody, wolności, realizować się, spełniać się w swoich pasjach. Nie było łatwo, bo pamiętam, że jak chciałam wyjść na jakąś społeczną akcję, to ojciec potrafił mnie zamknąć w pokoju. Na pewno ważną rolę odgrywały też narkotyki. Chociaż czy wywoływały rewolucje, to nie powiem, raczej prowadziły do smutnych historii. Wtedy też nikt nie używał słowa "dyscyplina". Dzisiaj widzę, także jako matka, że brak dyscypliny nie jest ideałem, że ludzie coraz mniej wierzą w to, że ciężka praca coś im da. W latach 90. najważniejsza była kreacja, wolność działań. Oczywiście będę o to zawsze walczyć, ale to nie znaczy, że powinniśmy działać beztrosko i bez planu. Mam wrażenie, że sporo ludzi zatraca się w robieniu rzeczy zupełnie niepotrzebnych. Powinniśmy bardziej patrzeć na to, na co idą nasze pieniądze. W latach 90. kompletnie się tym nie przejmowaliśmy.

Przemysł muzyczny też się diametralnie zmienił, od kiedy stałaś się jego częścią.
Oczywiście, przecież jak zaczynałam, to nie miałam nawet e-maila, dzisiaj niemal codziennie muszę odrabiać coś na kształt pracy domowej i sama dbać o wizerunek w social mediach. Ale to bardzo pomaga artystom, którzy mają już swój dorobek, swoją bazę fanów. Na pewno łatwiej mi w oparciu o właśnie bazę fanów zainteresować swoją płytą wydawcę niż tym, którzy zaczynają od zera.

W lipcu wystąpisz w Polsce na festiwalu Audioriver. Co usłyszą fani?
Granie na żywo nie przychodzi mi dzisiaj łatwo, ale nie dlatego, że nie lubię sceny, bo koncerty to arcyważna część mojej muzycznej drogi. Ciężko mi, bo to przecież będzie show stricte związany z tym krążkiem, a nie koncert z cyklu the best of, ale zdaję sobie sprawę, że publika domaga się nagrań zarówno z "Overpowered", jak i z "Ruby blue", a do tego numerów Moloko. Musiałabym więc grać kilka godzin, a ani ja, ani publika pewnie byśmy tego nie wytrzymali. Także na żywo będzie można usłyszeć przede wszystkim nowe kawałki z małym dodatkiem kilku starszych kompozycji.

Urodziłaś się w Irlandii, należysz więc do wyznawców guinnessa czy może preferujesz whisky?
Whisky, bo jest zdrowsza, oczywiście w rozsądnych ilościach. Przez lata mówili nam w Irlandii, że guinness jest zdrowy, ale ostatnio dowiedziałam się, że akurat tego piwa ze względu na jakieś dziwne dodatki nie powinno się pić, zwłaszcza z kija. Najgorsze, że bardzo ciężka robi się po nim na drugi dzień głowa.