Czy Zbigniew Wodecki się trochę nie obraził, że w singlu „O Anestesista” z waszej nowej płyty wykorzystaliście jego skromną partię wokalną polegającą na śpiewaniu „pa ba bap pa ba ba paaaaaay”? Nie liczył na więcej?
Zacznijmy od tego, że płyta była mocno konsultowana z panem Zbigniewem. To jest człowiek, który po prostu wie. I tu zależało nam na jego pieczęci. Faktycznie, przy okazji konsultacji utworu „O Anestesista” może nawet pan Zbigniew wspomniał, że chciałby zaśpiewać troszkę więcej, ale akurat wszyscy mieli ciasto w ustach (podczas wywiadu Mitch też je ciasto – przyp. red.), więc jakoś to pytanie nam umknęło. Mam nadzieję, że nie złamaliśmy mu tym serca. Pytanie, kto na koncertach będzie robił „pa ba bap pa ba ba paaaaaay”? Nie wiem, czy Zbyszek pojedzie z nami do Brazylii na to jedno „pa ba bap pa ba ba paaaaaay”.
Przed wyjazdem do Brazylii znaliście Alexandre Kassina?
Poznaliśmy go przez przypadek, na miejscu. Przyszedł na nasz koncert i się zakochał, fizycznie oczywiście. Zobaczył bratnie dusze, fryzury, twarze i coś trzeba było z tym zrobić. Nie było specjalnie o czym rozmawiać, współpraca między ludzi z dwóch różnych kultur, języków polegała bardziej na graniu niż gadaniu. Komunikowaliśmy się przez muzykę. I wynikiem tej komunikacji jest nowy materiał.
Materiał wynikł z improwizacji?
Całkowicie. Było takie założenie w studio i takie też będzie na koncertach. Nie będzie przed występami wielkich prób, bo mniej więcej wszyscy muzycy potrafią grać. Siadamy, jest nowy dzień i nowa publiczność, która za każdym razem jest inna. Czasami jest obrażona, innym razem mocno rozbawiona, niektórzy czekają, w którym momencie wyskoczy Zbigniew Wodecki, niektórzy są po fikołkach, krzyczą, mają ciężki dzień. To jest istota improwizacji, wychodzisz do ludzi i jesteś z nimi.
Czyli za każdym razem teoretycznie zagracie inny materiał?
Sama płyta też była nagrana na tak zwaną setkę. Ale była bardzo duża selekcja, powstało masę materiału.
Na czym polegała selekcja?
Różne są metody. Można puścić dziecko, które wskaże najładniejsze utwory albo zapytać przypadkową osobę na ulicy by wylosowała numer. Działa też po prostu tak zwany nos. Nie jest powiedziane, że za moment nie ukaże się nowa płyta z innym materiałem z tej sesji, z okładką nie różową, a zieloną. Materiału mamy zapas.
Właśnie, a propos okładki. Widnieje na nich trzech panów, wygląda jak zdjęcie w studio fotograficznym w latach 70. Jeden z nich jest łudząco podobny do znakomitego reżysera dokumentalisty Pawła Łozińskiego, do którego Kassin zresztą też jest podobny.
Pula genów w naszym gatunku jest ograniczona Odkąd człowiek zaczął podróżować, wie to. Może u nas nie spotkałbyś drugiego takiego faceta, ale w Brazylii? Może to jest tak, że tam są ludzie podobni do ludzi w Polsce. Akurat tam się replikujemy. A zdjęcie pochodzi z archiwum domowego Kassina. To jacyś jego wujowie. Zdjęcie mówi: „przyjaźń”. I taka też jest nasza muzyka.
Wróćmy do Kassina. Co wam powiedział po waszym występie?
U nas na koncertach raczej ludzie reagują tak jak ty teraz siedzisz (siedzę podpierając głowę ręką – przyp. red.). W Brazylii ludzie szaleją pod sceną, tańczą, są aktywni. Potem coś się kończy, zespół schodzi, czas posprzątać instrumenty. A on jeden został pod sceną, stał i się patrzył. Pomyśleliśmy, że to chyba nie jest Brazylijczyk.
Że może to Polak, pan Paweł Łoziński?
Właśnie. Dziwna sytuacja. Widzieliśmy, że tego widza uderzyło to, co zagraliśmy, że trafiło w jego wrażliwość.
Coś was jednak w pracy poróżniło?
Staraliśmy się nagrać przyjemne utworu, a Kassin ma tendencje skręcania w eksperymenty, w muzykę konkretną, jakieś łamanie liści, stuki-puki, skrobanie. Nasz zespół poszedł z panem Zbigniewem Wodeckim w pewnym kierunku i ludzie mogliby być przestraszeni, gdybyśmy nagrali noise’owy materiał. Dlatego musieliśmy go momentami stopować.
Jako Brazylijczyk, Kassin jest zapewne fanem piłki nożnej, to było dodatkowe pole do wymiany myśli?
Niespecjalnie. Kassin faktycznie jest piłkarskim fanatykiem i absolutnie nie można z tego żartować, także lepiej zakończmy ten temat.
Podobno „sprzedaliście” mu Skaldów, zakochał się w ich muzyce?
On już ich znał. I z polskim artystów tylko ich, nie wiadomo dlaczego. Dlatego dostał od nas specjalny zestaw ich płyt. Może jak przyjedzie następnym razem to mu się poda następnych, Niebiesko-Czarnych na przykład.
A on was zaraził jakimś artystą?
Podczas rozmów o miejscowej czy w ogóle światowej muzyce z naszej strony zazwyczaj panowała krępująca cisza. Chyba spodziewał się po nas więcej.
Ale przyjedzie zagrać z wami do nas koncerty?
Tak. Zapowiada się wielomiesięczna trasa po Polsce. Po projekcie z Wodeckim jesteśmy przyzwyczajeni do dużych rzeczy. Człowiek przyzwyczaja się do dobrego, będziemy więc sporo grali, może nawet pojedziemy bardziej na wschód.
A wspólną trasę po Brazylii zagracie, wszyscy w zespole jesteście pro brazylijscy, jeździcie tam co roku?
Wspólny wyjazd nie jest łatwy. Jest nas ponad 20 osób. Poza tym, niekoniecznie każdy lubi, żeby było ciepło, komary. Może stąd pomysł wyjazdu na wschód, tam gdzie trzeba założyć kurtkę.
Używaliście tam miejscowych instrumentów?
Kassin je cały czas przynosił. Była tego masa, trzeba było się przed nimi bronić. Brazylijczycy są bardzo muzykalni i każdy ma w domu coś, na czym można grać, więc wystarczyło zajrzeć do sąsiada. A to coś, to teoretycznie niepowtarzalny, własny instrument. Panuje tam customizacja na całego, wszyscy robią własne instrumenty. Różne rury z powkładanymi rzeczami w środku, muszle, worki, które zależnie od tego czym są wypełnione i na co upadają wydają inne dźwięki. Do tego, na przykład, instrumenty z pękniętej piłki, która jest rezonującym pudłem, taka gitarowa piłka. Spuszczanie powietrza z wętyla też wydaje określone dźwięki i może pełnić funkcję instrumentu. Jak już jednak mówiłem broniliśmy się, by jednak nie zagrać wszystkiego na skorupach żółwi, oczywiście naturalnie umarłych.
Czyli jak Kassin będzie jechał do Polski na koncerty ze swoimi nietypowymi instrumentami może spodziewać się dziwnych pytań na lotnisku?
Pewnie tak, ale wspaniale jest zobaczyć je na scenie, więc mam nadzieję, że go nie zatrzymają. Ja też sobie przywiozłem kilka fujarek, grzechotek.
Tytuł płyty odnosi się do przybyszów z północy, do was?
Nie, to „nor” oznacza „nie”, czyli „bez celu”. Co wiąże się z improwizacją. Z muzykantami w ruchu, jadącymi do nikąd i przybyłymi niewiadomo skąd.
Jak Lucky Luke, ku kolejnej przygodzie.
Tak! Inne tytuły są wrażeniowe. „O Anestesista” pochodzi od Kassina. Jak to graliśmy przypomniał sobie jak złamał nogę i jak zbliżał się do niego anestezjolog z igłą. I bum. Inspiracje z życia po prostu. Taki postmodernizm.
„Perseguição” ma dla mnie motywy ze ścieżki dźwiękowej z „Shafta”.
To jest nazwa deseru brazylijskiego. Może właśnie tego z rozmowy o „pa ba bap pa ba ba paaaaaay”. Gra ci się to jak deser i stąd tytuł. To z innego świata, poza słowami, czyste wrażenia.
Patrząc na Brazylię, na tamtejszą muzykalność, masz wrażenie, że nam czegoś brakuje?
Myślę, że Polacy też są muzykalni. Tylko to jest skryte, może by zrobić wspólną terapię i to znaleźć, dojść dlaczego tak jest. Wiele osób mówi: kurde, gdybym jeszcze raz mógł wybrać swoją drogę w życiu, to bym był muzykiem. Na weselach ludzie szaleją ze śpiewem. Już upada pod stołem, ale jeszcze śpiewa. A na trzeźwo nic. Ludzie chcą muzyki, ale jakoś jej nie ma, coś ich powstrzymuje. Bardzo chciałbym, żeby po wysłuchaniu tej płyty każdy zrobił sobie instrument w domu, z kubeczka, z piłeczki.
Może to pomysł na warsztaty na koncertach?
Robienie instrumentów z publicznością! Muszę ukraść ci ten pomysł. Niech publiczność robi swoje dźwięki.
Macie już pomysł na następny projekt?
Mamy, ale nie mogę powiedzieć wiele. Może poza tym, że to będzie coś zupełnie innego i z syntezatorami w rolach głównych. Oczywiście musi to zaakceptować pan Zbigniew.
Jak wygląda proces decyzyjny w zespole, panuje demokracja?
Jest demokracja z liberum veto, także jest bardzo ciężko. Jak ktoś nie chce sernika to już może być problem. Ale uczęszczamy na terapie grupowe, nawet pan Zbyszek był. Jak w „Some Kind of Monster” Metalliki. To nam pomaga.
To znaczy, że po nagraniu płyty odpoczywacie od siebie?
Chyba nie do końca nam się udaje.