MARCIN CICHOŃSKI: Co dała Ci możliwość nagrywania płyty w różnych miejscach na świecie? Po co to robić?
POLA RISE: Właściwie wydarzyło się to dość naturalnie. Zaprosiłam do współpracy wspaniałych producentów, z częścią z nich pracowałam też przy EPce. Największą zaletą była jednak możliwość zmiany otoczenia, co pozwala nabrać dystansu. Mogłam na spokojnie skupić się na muzyce. Wyłączyłam telefon, odcięłam się od internetu. Oczywiście można jechać w Bieszczady i tam robić to samo, ale dla mnie to była to swego rodzaju fascynująca i nieznana droga ucieczki, którą przełożyłam na dźwięki.
Kiedy rozmawialiśmy w 2015 roku, powiedziałaś, że by wydać całą płytę, trzeba mieć na nią materiał. Mam przeczucie, że tak długo zwlekałaś nie tylko dlatego, że czekałaś na pełny zestaw nagrań. Chciałaś być pewna, że to już ten moment?
Łącznie nagrałam około 40 utworów, spośród których wybrałam te, które przetrwały próbę czasu w mojej głowie (śmiech). Sam proces pisania poszedł dość sprawnie, ale ogrom uwagi i czasu poświęciliśmy wraz z Emiji na mixy i mastering. To wciąż niedoceniona część produkcji płyty, a jakże ważna. Chciałam być pewna, że to dobra płyta, że jest zgodna z moją wizją - od dźwięków po okładkę i klipy. Opłacało się czekać. To była dla mnie trudna lekcja cierpliwości, ale jestem pewna, że dobrze się stało.
Masz tych gości, na których ci zależało? Jak ich przekonałaś?
Na szczęście nikogo nie musiałam jakoś specjalnie namawiać do współpracy. Trudna była logistyka, dogranie terminów. To też pewnie miało wpływ na długi proces tworzenia tej płyty.
Debiutujesz na raty od kilku lat. Jak to jest przebijać się w naszym kraju - pewnie problemów jest bez liku? Co stanowi największy - mentalność Mamonia?
Dopiero teraz czuję, że debiutuję, bo mogę zaprezentować pełnowymiarową historię. Oczywiście EPka była dla mnie bardzo ważna i dzięki niej zagrałam masę koncertów, dowiedziałam się, jak funkcjonuje cały ten system. Jeśli chodzi o trudności, pojawiają się co chwilę, ale najważniejsze to mieć obok siebie ludzi, którzy naprawdę wierzą w to, co robię. Przez te lata udało mi się zebrać fantastyczny, zaangażowany zespół, dzięki któremu łatwiej walczyć o swoje.
A jak przekonałaś do siebie Warnera? Początek w takiej wytwórni to start z wysokiego C.
Warner dostał ode mnie gotowy album, niespecjalnie też kogoś tam namawiałam. Chyba po prostu płyta i moja wizja się spodobały.
Ciekaw jestem, który utwór z płyty darzysz najgorętszym uczuciem, który z jakiegoś względu jest najważniejszy?
Ciężko mi wskazać jeden, z każdym wiąże się inna historia i z innych powodów jest ważny. Ciekawe, że co kilka dni zmienia mi się ten ulubiony. Na dziś mogę wskazać "Silence".
Z kolei, kiedy pytałem znajomych, wszyscy mówili, że najbardziej w pamięci zapada "No More". Zbierasz takie głosy i kierujesz się nimi, wybierając np. nagranie do promocji?
"No more" to jeden z pierwszych utworów, jakie kiedykolwiek napisałam, faktycznie świetnie sprawdza się na koncertach. Może powinien doczekać się teledysku, ale na razie kilka innych czeka w kolejce. Ja najchętniej ze wszystkich numerów zrobiłabym single, bo każdy z nich może spodobać się zupełnie innym ludziom.
Opowiedz więcej o teledyskach, zdjęciach. Tak spójnej wizji, pomysłu na siebie nie było w polskiej muzyce dawno.
Tutaj znów muszę podkreślić, że mam świetnych ludzi do współpracy. Za zdjęcia do okładki odpowiada Enola Goska (która też jest autorką zdjęcia do EPki). W przypadku teledysków zawsze biorę aktywny udział w całym procesie twórczym, dbam, żeby oddawały emocje i klimat utworów. Na stałe współpracuję ze świetną reżyserką Kamilą Taraburą, a zdjęcia do prawie wszystkich klipów zrobił Arek Powałka. Bardzo ważny element, czyli makeup to zasługa Kamy Jankowskiej, a stylizacje - Mateusza Kołtunowicza. Mamy wspólną wizję i razem nad nią pracujemy. Każdy wkłada w to siebie i to procentuje.
Kiedy płyta ostatecznie trafiła do sklepów, odetchnęłaś z ulgą, czy wręcz przeciwnie - każdy dzień jest pełen nowego napięcia?
Właściwie dopiero po koncercie premierowym miałam dwa dni dla siebie i zaczęło do mnie docierać, co się właśnie wydarzyło (śmiech). Co chwilę zastanawiam się, czy to sen, czy jednak naprawdę to już.
To zapytam na koniec: „Anywhere But Here” to początek planu na życie związanego z muzyką, czy jednorazowa przygoda?
Nie życzę sobie wiecznego uciekania (śmiech). To był jeden z najtrudniejszych momentów w moim życiu i wraz z publikacją tej płyty mam poczucie, że zostawiam to za sobą. Na pewno nie zrezygnuję z rozmaitych kooperacji i podróży, ale mam nadzieję, że będę to robić z zupełnie innym nastawieniem i nie będzie to warunkiem tworzenia. Teraz zaczyna się nowa historia, ja jestem bardziej dojrzała i spokojniej podchodzę do pracy nad kolejną płytą, która - mam nadzieję - ukaże się szybciej niż za 3 lata.