- Niech pani zwolni tego człowieka, on nie rozumie najprostszych słów po polsku – krzyczał w Senacie RP pokazując dyrektora Trójki, Tomasza Kowalczewskiego - podczas specjalnych obrad komisji - dziennikarz Trójki, Ernest Zozuń. Adresatką jego słów była prezes Polskiego Radia, Agnieszka Kamińska. Dyrektor Trójki miał odpowiedzieć na proste pytanie: kto wskazywał na nieprawidłowości w liczeniu listy. Nie odpowiedział. Siedząca obok niego pani prezes zachowywała twarz pokerzysty. I tak jak przez całe trzy godziny spotkania, tak i w momencie zadawania pytania przez redaktora Zozunia, nie okazała żadnych uczuć.

Reklama

Pokerowa rozgrywka, do której siadły tym razem władze Polskiego Radia, zakończyła się na twardym "sprawdzam" ze strony ekipy oskarżonej o oszustwa i matactwa, fanów Trójki, polityków, mediów. Była tematem numer jeden debaty w Polsce w ubiegłym tygodniu, zmiatając na margines tak ważne sprawy, jak wybory prezydenckie, koronawirusa czy sytuację gospodarczą. Wybuchła hekatomba, której nikt się nie spodziewał. A chyba najmniej władze radia.

Trwa ładowanie wpisu

Sęk w tym, że dyrektor Trójki, Tomasz Kowalczewski, nie jest troglodytą sterowanym zdalnie z Nowogrodzkiej czy innego centrum zarządzania. Był członkiem ekipy, członkiem zespołu Trójki. Był świetnym korespondentem Polskiego Radia z objętej okrutną wojną Jugosławii. Tomasz Kowalczewski zazwyczaj widział i rozumiał więcej. Patrząc na to, jak zawsze był przygotowany, można było domniemywać, że potrafi rozumieć wagę wypowiadanych słów, a nade wszystko wagę podejmowanych czynów.

Z przecieków, ale i oficjalnych wypowiedzi polityków koalicji rządowej wynika, że nikt z polityków nie wydał rozkazu pozbycia się kłopotliwej piosenki Kazika ani z anteny, ani z listy. Co więcej, niektórzy mówią wręcz o sabotażu i nadgorliwości. Coś jednak dyrektora Kowalczewskiego skłoniło do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Oczywiście dużo racji może mieć Wojciech Mann, który mówi, że to czubek piramidy strachu, którą steruje Jarosław Kaczyński. Że podstawowy "oficer" Kowalczewski zanim dostał rozkaz, antycypował decyzję pryncypałów.

Od wielu lat zwiększa się w Polsce klimat przyzwolenia do zadeptywania wolnej myśli. Do niszczenia oryginalności w kulturze, do czego w ogromnym stopniu dokładają rękę media publiczne. Wystarczy przypomnieć "tłumaczenie" widzom TVP tego, o czym jest "Ida" lub patrzeć, w jaki sposób okładany w "Wiadomościach" medialną pałką jest np. Borys Szyc.

Reklama

I przypomnieć sobie, jak w 2017 roku wpisanie Kayah na czarną listę artystów mało co nie doprowadziło do upadku ważnego dla polskiej kultury KFFP w Opolu.

I tu, i w Trójce chodziło teoretycznie o zwyczajne piosenki.

A można było uważnie słuchać polityków PiS, kiedy zapowiadali w 2015 roku, że stworzą media narodowe zamiast publicznych. Trzeba było słyszeć zapowiedzi weryfikacji i wymiany kadr. Wszystko to de facto nastąpiło przy oklaskach dużej części społeczeństwa, którego nazwę sprytnie zmieniono w debacie na "suwerena". Kiedy notowania pikują, kiedy opozycji i społeczeństwu nie udały się nawet demonstracje w obronie wolnych sądów, kto by się przejmował mediami? Kto by się przejmował piosenkami?

Współpracująca z Trójką językoznawczyni Katarzyna Kłosińska pożegnała się dziś ze słuchaczami cytując Orwella. Fragment o Ministerstwie Prawdy ze słynnego „Roku 1984”

Codzienne fałszowanie przeszłości przez Ministerstwo Prawdy jest równie niezbędne dla stabilności reżimu, jak represje i proceder szpiegowski Ministerstwa Miłości

– pisał Orwell, nie przypuszczając, że piosenka Kazika zostanie w imię fałszowania przeszłości spuszczona z pierwszego na czwarte miejsce.

I cóż z tego, że w następnym notowaniu Kazik wygrywa, skoro nikt tego nie słyszy.

Na dziś nie ma listy, nie ma Trójki (bo samo pasmo w eterze i budynek tego nie tworzą) i coraz bardziej nie ma mediów publicznych.

Zawsze możemy za to posłuchać w mediach publicznych Zenka...