Czy ktokolwiek spodziewał się, że 75-letni bard, symbol rocka i amerykańskiego folku, idol pokolenia Woodstock, urodzony w 1941 roku jako Robert Allan Zimmerman w Duluth w Minnesocie, otrzyma Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury? Większość akademików z uniwersyteckich katedr zapewne takiej możliwości nie dopuszczała, a gdy wiadomość do nich dotarła, unieśli brwi w geście zdumienia. Ale najbardziej oddani wielbiciele artysty czekali na ten moment wytrwale. Czy szwedzki Komitet Noblowski uległ w końcu sugestiom, naciskom i petycjom tych ostatnich? Tego nie wiemy. Ale najprawdziwsi wyznawcy twórczości Dylana, znawcy nie tylko jego muzyki, ale i tekstów (a przecież jedno bez drugiego w w tym wypadku obejść się nie może) zapewniają, że Bob Dylan to poeta, godny największych literackich laurów i że mariaż literatury z muzyką towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów.

Reklama

Zresztą sam artysta, który właśnie obchodzi 80.urodziny, swojego czasu mówił z przekonaniem: „Uważam się przede wszystkim za poetę, dopiero potem za muzyka. Żyję jak poeta i umrę jak poeta”. A jednak wiadomość o przyznaniu Nobla zdawała się zbić go z tropu. Nie przerwał trasy koncertowej, długo wstrzymywał się z komentarzem, nie pojawił się na gali. Jedni uznali to za przejaw jego arogancji, inni podkreślili, że dzięki niemu świat zaczął dyskutować na temat znaczenia literackiego Nobla.

Trwa ładowanie wpisu

Daniel Wyszogrodzki, znawca twórczości Dylana i tłumacz jego tekstów, docenia fakt, iż „piosenka czy pieśń zajęła należne jej miejsce w panteonie obok wiersza, dramatu i powieści”. Jak zresztą podkreśla, polszczyzna niepotrzebnie gmatwa się w nadmiar lingwistycznych odmian: piosenka, pieśń, poezja śpiewana… Amerykanie mówią po prostu „song” i być może nadmiar tych określeń w języku polskim sprawia, że nie do końca doceniamy najwybitniejszych singer-songwrtiterów, jak Leonard Cohen, Tom Waits i – na pierwszym miejscu – Bob Dylan właśnie.

Wyszogrodzki nie zgadza się również z często powtarzanym przez dziennikarzy i krytyków stwierdzeniem, że „Bob Dylan wciąż zmienia artystyczne maski”. Bo Dylan nie umie odcinać kuponów od dawnych sukcesów. Być może źródłem ciągłych zmian artystycznych konwencji, odżegnywania od tego co było, odcinania się od dawnego dorobku, burzyć, by nieustannie budować na nowo, jest raczej wielość nie masek, lecz – twarzy, które Dylan próbuje okiełznać w sztuce i znaleźć dla nich wyraz. A jeśli w ten sposób próbuje od nich uciec?

Dylan wiele razy uciekał, właściwie do tej pory nie przestał tego robić” – przekonuje Daniel Wyszogrodzki. Z gitary akustycznej przeszedł na elektryczną. Na Woodstock był gwiazdą rock’n’rolla. A potem, niespodziewanie, zafascynował się country. Nie zawsze bywał chwalony. „Co to za g...?” – bez ogródek pytał krytyk „Rolling Stone’a”, recenzując album „Autoportret” z 1970 roku.



Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Później autor wymownych protest songów niespodziewanie zaskoczył, a wręcz zniechęcił część własnych fanów. Nie chciał nieustannie komentować współczesności. Stał się chrześcijaninem i śpiewał o Jezusie z zapałem neofity. Co więcej, odmawiał grania na koncertach swoich sztandarowych utworów, których najbardziej oczekiwała publika. Ostatecznie fani zrobili muzykowi psikusa, stając pod sceną z transparentem „Jezus kocha twoje dawne piosenki”. Tym większe było zaskoczenie, gdy przyszły noblista przeszedł na judaizm i związał się z sektą chasydzką.

Uchodzi za aroganckiego. Wywiady z dziennikarzami bywały katorgą dla obu stron, Dylan niechętnie odpowiadał na pytania, nie godził się na interpretowanie i komentowanie własnych piosenek. Najchętniej milczał lub wymawiał się półsłówkami. Nie spotykał się z fanami. Nie podpisywał płyt. Był osobny, za szybą, kto wie, czy nie było to powodem jego cierpienia. Może stąd nieustanne prób rozbijania szyb, które nigdy nie torowało drogi do wolności.

Daniel Wyszogrodzki przypomina jednak, że inaczej niż Nobla, wszelkie dotychczasowe nagrody przyjmował z pokorą i wdzięcznością. A było ich niemało – otrzymał z Oscara i Złoty Glob za piosenkę „Things have changed” z filmu „Wonder Boys” (2000), 13 nagród Grammy, dwa doktoraty honoris causa, nagrodę Pulitzera, został odznaczony m.in. Legią Honorową oraz Medalem Wolności –amerykańskim oznaczeniem cywilnym, którym w 2012 udekorował go ówczesny prezydent Barack Obama.

A życie po Noblu? U niejednego z twórców najważniejsza nagroda literacka spowodowała twórczy paraliż. Muzyk-poeta, który w ostatnich latach nagrywał amerykańskie standardy we własnych interpretacjach, w ubiegłym roku opublikował dwupłytowy album "Rough ans Rawdy Ways”, który zebrał doskonałe recenzje.

„Tytuł nowej płyty sugeruje, że człowiek to stworzenie +niespokojne i awanturnicze+, ale Dylan idzie dalej. Album otwiera utwór-manifest +I Contain Multitudes+ – tytuł to bezpośredni cytat z Walta Whitmana, który w +Pieśni o samym sobie+ – pisał +mieszczę w sobie mnogość+ (czasami tłumaczone na +tłumy+). Dylan odpiera już na początku zarzut niekonsekwencji: mieści w sobie tłum Dylanów, z których każdy inaczej widzi świat, między którymi panuje niezgoda, a kiedy jeden z nich woła za Makbetem, że +wszystko umarło+, inny odpowiada, że wszystko żyje, nawet to, czego nie ma” – napisał Daniel Wyszogrodzki w recenzji dla „Jazz Forum”.

Kto wie, może w wielu z nas tkwią tłumy krzykliwych antagonistów, tylko mało kto z nas potrafi to rozpoznać, a przede wszystkim – wyrazić. 80-letni Bob Dylan wciąż próbuje i oby próbował jak najdłużej.

Trwa ładowanie wpisu