Inne

Corinne Bailey Rae
"The Sea"
Wyd. EMI 2010
Ocena: 5/6



Mąż Corinne, saksofonista Jason Rae, umarł trzy lata temu po przedawkowaniu leków. Wokalistka przez 18 miesięcy dochodziła do siebie, w końcu nagrała drugi album „The Sea”. Dziwny, nieuchwytny, fantastyczny, który pokazuje, że Corinne sprzed czterech lat i dzisiejsza to dwie różne osoby. Banałem byłoby twierdzić, że to żałoba natchnęła ją do tak rozdzierającej muzyki. Ale dla niej „The Sea”, na którym wokalistka schodzi na ścieżkę nowych wyzwań, jest zarazem emocjonalnym wyzwoleniem.

Debiut artystki „Corinne Bailey Rae” z 2006 r. był jednym z najgłośniejszych w ostatnich latach. Reklamowano go do obrzydzenia jako „piękną płytę”, a krytycy z miejsca przypięli wokalistce łatkę wice-nudziary, drugiej po Norze Jones.






Reklama

Jednak pierwszy album Rae (podobnie jak debiut Amy Winehouse z tego samego roku) był ważny, bo udowadniał, że brytyjskie wokalistki w niczym nie ustępują Amerykankom. Corinne i Amy wraz z Lily Allen i Duffy dokonały niemożliwego: zawiozły drewno do lasu, czyli soul i pop do USA, stając się sensacją muzyczną roku. Niedawny udany album Alicii Keys nie przerwał dobrej passy artystek w Wysp, na co wskazuje właśnie „The Sea”.

p



Reklama

Jedenaście utworów zawartych na nim porusza nie tylko dlatego, że Corinne wciąż tak samo bezbronnym, delikatnym głosem jak na debiucie, tu przyzywa umarłych. Ciarki przebiegają po plecach, gdy śpiewa o Jasonie w „Are You Here” tak, jakby wciąż żył: „poczekaj, aż zobaczysz jego oczy” – jednak fundamentem jej przemiany jest muzyka. Uwolniona z przykurzonych ramek soulu, funky, jazzu, rocka i popu wędruje beztrosko po skali głosu Corinne, który wcale nie jest wielki. Ale w zetknięciu z mrokiem odkupieńczych wersów „Love On It’s Way” czy tytułowego „The Sea” robi wstrząsające wrażenie. Brytyjka nawet nie próbuje równać do innych wokalistek, wręcz przeciwnie, sprawia wrażenie onieśmielonej siłą i intymnością tych piosenek. W rockowym „Paper Dolls” kpi ze swojego dawnego wizerunku, śpiewając: „Nikt mi nie powiedział, że mogę zrobić coś innego, że mogę być czymś innym”. Co wskazuje, że dawna Corinne, autorka soulowo-popowych przebojów, jak „Put Your Records On” czy „Like a Star”, należy do przeszłości. Na „The Sea” nie brak słabszych miejsc, nie brak też hitów („Paris Nights/New York Mornings”), lecz to nie one są motorem tego albumu, ale miłosne hymny z rockowym podbiciem, przypominające słynne „Everybody Here Wants You” Jeffa Buckleya z płyty „Grace”. „Love On It’s Way”, „Diving Hearts”, „The Sea” to muzyka czarnej rozpaczy, która toruje sobie drogę przez obłędne, powtarzane z uporem sylaby refrenu.

Już otwierający płytę „Are You Here” nawiązuje do poetyckiej emocjonalności Buckleya: melodia przychodzi i oddala się falami, krążąc wokół straty, zrezygnowania i pogodzenia – aż do wielkiej kulminacji. Otępieńczą nutę przytłumia czasem płaski, popowy refren, jak w „I’d Do Tt Again” czy „Feels Like the First Time”, ale wciąż natłok świetnych melodii, dynamicznych pomysłów, pięknych motywów nie pozwala złapać oddechu, podobnie jak sposób modelowania frazy przez dziewczynę, która jeszcze do niedawna ćwierkała na „Put Your Records On”. W kameralnej balladzie „I Would Like to Call it Beauty” jej głos ciągnie się jak miód, złamany goryczą jeszcze przed subtelną kulminacją, choć już w „Closer” Corinne śpiewa „otwartym”, soulowym gardłem. Swobodnie sięga po muzykę, która ją ukształtowała – po doo-wop, jazzowe klasyki oraz przydymiony soul lat 70. i funky lat 80., głównie Curtisa Mayfielda i Marvina Gaye’a („Closer”), ale także Niny Simone, Laury Nigro, Sade i Nony Hendryx. Popowy hicior „Paris Nights/New York Mornings” poprzedza dynamiczne „Paper Dolls”, dwa pozornie nietrafione utwory w tym zestawie. A jednak, mimo soulowo-jazzowych aranżacji i osadzonych w bezpiecznym retro-soulu organów Hammonda, chórków, gitar, fortepianu i perkusji jest intrygująco: nowa muzyka Corinne drażni, popycha w kierunku nieopisanych emocji, otula jej głosem. Wciąga w tę głębię jak w tytułowe morze i cieszy każdą nutą.