Jak odbierasz spotkanie wielkiej czwórki jako ich fan i jako muzyk?
Nergal: Największa szansa na takie spotkanie była na przełomie lat 80. i 90., kiedy thrash metal był na szczycie. Wtedy się to niestety nie udało. Były co prawda wspólne koncerty Anthrax, Megadeth i Slayera, ale Metalliki brakowało w tym zestawie. Kapela była już wtedy w innej lidze, sprzedawała nieporównywalnie wię cej płyt. Metallice bliżej niż do tych zespołów, jest od wielu już lat do Rolling Stones czy U2. Mówię tu oczywiście o splendorze i popularności, nie o muzyce. To jednak wciąż członek wielkiej czwórki i dlatego idea wspólnego grania pionierów gatunku jest genialna. Szansa na zobaczenie tych zespołów na jednej scenie już się pewnie nie powtórzy.
Co znaczy koncert z tymi zespołami dla Behemoth? W jednym z wywiadów przyznałeś, że zdajecie sobie sprawę, że jesteście rozgrzewaczem, czego oczekujecie?
Wpisanie do CV koncertu z Metallicą to wielki prestiż. Głupio byłoby odmówić, nie sądzisz? Dla Behemoth jest to na pewno coś wielkiego, nobilitującego. Graliśmy już z kilkoma naprawdę dużymi zespołami, Iron Maiden na przykład. W wakacje wystąpimy na tym samym festiwalu z Kiss, co będzie dla mnie kolejnym wyjątkowym wydarzeniem, bo jestem ich fanem. Ale umówmy się, Metallica to są absolutni ojcowie gatunku. Kilka tygodni później w Finlandii znów zagramy z nimi na jednej scenie.
Czyli będzie to jedno z największych wydarzeń w historii Behemoth?
Zdecydowanie tak. Sądzę, że na Bemowie może być nawet 80 tysięcy ludzi i nawet jeżeli o 16.40, kiedy Behemoth pojawi się na scenie, będzie 20 tysięcy, to i tak to będzie dla nas wydarzenie. Nie często się zdarzają takie imprezy.
Jak będzie wyglądał wasz występ? Będzie skromniejszy niż podczas waszej solowej trasy?
Oczywiście, że tak. Będzie co prawda kilka świateł, ale pewnie z racji pory dnia nie będzie ich specjalnie widać. To jednak nie jest istotne. Przede wszystkim na scenie stanie czterech zdeterminowanych muzyków, którzy pokażą, że potrafią zrobić niezłą demolkę, używając wyłącznie swoich instrumentów.
Pracujecie obecnie nad wydawnictwem DVD. Czy znajdą się tam materiały z Sonisphere?
Materiał został praktycznie zamknięty, więc raczej na to nie ma szans. Wydawnictwo ukaże się pierwszego listopada i będzie się składało z trzech płyt. Dwóch DVD i jednej audio, w sumie pięć godzin materiału do oglądania plus godzinny koncert do słuchania. Materiał został zarejestrowany w Paryżu w 2008 roku i w Stodole podczas ostatniej trasy. To będzie prawdziwy moloch, monster wśród metalowych wydawnictw.
Wspominając wasze poprzednie granie ze Slayerem, powiedziałeś, że nie zostaliście kolegami po koncertach. Jak to wygląda za kulisami? Kapele takiej rangi mają ze sobą kontakt czy balangi po koncertach to bajka?
Czasami jest balanga, ale czasami jest szybki prysznic i podróż na następny koncert. Ze Slayerem to było tak, że Armand, techniczny Kerry’ego Kinga, gdy wychodzi i robi soundcheck jego gitary, to gra nasz „Conquer All”. Jest wielkim fanem Behemoth. Stąd poznała nas reszta zespołu. Z muzykami Slayera spotykaliśmy się wiele razy, ale o specjalnej zażyłości nie ma co mówić.
Kto z Wielkiej Czwórki według ciebie wypada najlepiej na scenie?
Slayer grają już niemal 30 lat, są ponadczterdziestoletnimi facetami, a wciąż potrafią zabijać dźwiękiem na scenie. Są absolutnie rewelacyjni. Dwa lata temu widziałem z kolei Metallicę w Chorzowie i też powaliła mnie ich sceniczna energia. Są świetni. Anthrax i Megadeth to też znakomite koncertowe zespoły, więc ja na pewno po swoim koncercie zejdę w tłum i będę machał głową.
Zagraliście już setki koncertów. Czy nie odniosłeś nigdy wrażenia, że poza granicami kraju jesteście odbierani jako ciekawostka z Polski? Z kolei grając u nas, jesteście postrzegani jako zespół ciekawostka, który zrobił karierę za granicą?
Szczerze mówiąc, poza granicami nikt specjalnie się nie zajmuje naszą polskością. Co ciekawe, bardzo często ludzie dziwią się, że jesteśmy z Polski. Są przekonani, że ze Szwecji. Nas to cieszy, bo to świadczy o tym, że przede wszystkim słuchają naszej muzyki, a nie zastanawiają się, czy jesteśmy z Mongolii, Brazylii czy z Polski. Czasy, kiedy polscy artyści grali do kotleta w New Jersey, od czego zresztą kilka lat temu zaczęła się nasza przygoda w Ameryce Północnej, już na szczęście minęły. Co raz więcej polskich zespołów gra z powodzeniem za granicą, że chociażby przytoczę Kapelę ze Wsi Warszawa czy naszych kolegów z Decapitated, Vader czy teraz Hate. W muzyce alternatywnej dzieje się u nas naprawdę wiele ciekawych rzeczy. Niestety często ludzie za granicą są o tym poinformowani lepiej niż w Polsce.