Daniel Miller założył wytwórnię Mute Records, żeby wydać własny singiel. Dzisiaj mówi, że przez to wszystko nigdy nie udało mu się założyć rodziny. Wspomina: "Strasznie trudno połączyć prowadzenie niezależnego wydawnictwa z czymkolwiek innym. Szczególnie jeśli ma się obsesję wydawania muzyki, jakiej nie gra nikt inny na świecie".

O tym jak bardzo niespotykane są to dźwięki, można się przekonać, słuchając wydanej niedawno kompilacji "Mute Audio Documents". Potężny, liczący sto dwadzieścia osiem utworów i dziesięć płyt album jest przypomnieniem pionierskich lat działalności wytwórni (1978 - 84) i jej "cichego" wkładu w kształt współczesnej muzyki elektronicznej. O wartości albumu stanowi nie tylko jego limitowane wydanie w boksie sygnowanym podpisem samego Millera, ale również dwa dodatkowe dyski CD z dwudziestoma niepublikowanymi wcześniej nagraniami Fada Gadgeta, Depeche Mode i Yazoo.

Większość nazw i nazwisk wykonawców, których kompozycje trafiły na "Mute Audio Documents", przeciętnemu słuchaczowi nie powie nic albo bardzo niewiele. Są tu też jednak hity, który statystyczny trzydziestokilkulatek potrafiłby zanucić nawet obudzony w środku nocy. Przeważnie są to piosenki zespołu Depeche Mode, który jest do dzisiaj - obok Moby’ego i Nicka Cave’a największą gwiazdą Mute Records i głównym sponsorem Millerowskich eksperymentów wydawniczych.

"Mute Audio Documents" stanowi opowieść o tym, jak hartowała się współczesna muzyka elektroniczna i jak "uczłowieczali się" muzyczni barbarzyńcy. Historię eksperymentów, schizm i konszachtów z diabłem. A wszystko to w jednym celu - żeby bezładny dźwiękowy "ołów" przemienić w złoto.

Dzięki chronologicznemu układowi na "Mute Audio Documents" doskonale słychać, jak przebiegało dojrzewanie artystyczne poszczególnych wykonawców. Słychać też wyraźną różnicę między Depeche Mode a resztą. Podczas gdy większość awangardystów z Mute usilnie starała się zejść z Parnasu i nagrać wpadający w ucho szlagier, Depesze, zapowiadający się początkowo na synthpopowy boysband jednego sezonu, eksperymentując z brzmieniem, podnieśli piosenkę do rangi sztuki.
Prawdopodobnie właśnie dlatego spośród dziesiątek wykonawców próbujących w barwach Mute Records z industrialnych odgłosów i szumów ulepić chwytliwy przebój, udało się to praktycznie tylko Martinowi Gore i jego kolegom.








Reklama