Nie musi już nikomu niczego udowadniać. W końcu w ostatnich latach produkował albumy Maryli Rodowicz i Krzysztofa Krawczyka, współpracował z Marią Peszek, grał trasę z Tomaszem Stańką. Mimo to niestrudzenie pracuje na własne nazwisko i rozwija się w stylistyce, która dziś pogardliwie nazywana jest chilloutem. Jednak jego przewagą nad twórcami zajmującymi się raczej tworzeniem nieszkodliwej muzyki do kawiarni i hoteli jest to, że ma on duże doświadczenie producenckie, świetnych współpracowników, całkiem niezłą rękę do komponowania, a przede wszystkim porządne osłuchanie i szerokie zainteresowania. Nie zależy mu na robieniu miałkiej muzyki tła, ale spokojnego i eleganckiego popu zakorzenionego w tradycji jazzowych bigbandów i klasycznego easy listening.
Jeśli dotychczasowe trzy albumy Smolika mogły jeszcze pozostawiać drobne wątpliwości co do tych ambitniejszych intencji, to najnowszy powinien je w końcu rozwiać. Wystarczy spojrzeć na listę muzyków, którzy wspierali go w studiu: Maciej Cieślak, Marcin Ułanowski, orkiestra Sinfonia Viva oraz bogate instrumentarium: puzony, saksofony, flugelhorn, flet poprzeczny, puzon, skrzypce, altówki, wiolonczele, wibrafon, cymbałki.
Syntetyczne dźwięki klawiszy i samplerów wreszcie zostały więc wyparte przez naturalne brzmienia, które rozsądnie podobierane i zaaranżowane przez Smolika załatwiają co najmniej 80 procent roboty w każdej piosence. Reszta należy do zaproszonych wokalistów, na ile potrafią oni wykorzystać pozostawioną dla nich przestrzeń i zinterpretować napisane dla nich melodie.
Zdecydowanie numerem jeden jest Gaba Kulka w otwierającym album "S.O.S Songs", w którym jej dzika charyzma idzie w parze z potęgą sekcji dętej, a delikatność ze snującymi się w tle instrumentami smyczkowymi.
"Never Sing The Love Songs" Kasia Kurzawska zaśpiewała ze swoją typową soulową manierą, "Fades Awal" z dziecięcą delikatnością wykonała Natalia Grosiak (Mikromusik, Digit All Love). Właśnie takie momenty tworzą ciepły, intymny klimat twórczości Smolika. A w tym przypadku pokazują one również jego wszechstronność jako kompozytora i naturalną łatwość pisania piosenek zdobytą przez ostatnie lata.
Trochę słabiej z rozmachem "Memotion" radzi sobie Mika Urbaniak, z elegancją "V Girl" – Victor Davies, stylizujący się niepotrzebnie na Prince’a, a z prostotą "Forget Me Not" Emmanuelle Seigner, która próbuje nadrabiać braki wokalne grą aktorską. W takich momentach przydaliby się bardziej wyraziści artyści, którzy nadaliby tym kompozycjom własny charakter.
Albumem "4" Smolik nawiązuje nie tylko do Zero 7, Air, Becka, czy Matthew Herberta, ale też do króla easy listening Burta Bacharacha.
SMOLIK | 4 | Kayax | 4 gwiazdki