Dlaczego nagrywanie płyty "Smells Like Tape Spirit" zajęło wam aż dwa lata?
Wojciech Mazolewski: Tyle trwał proces produkcji muzyki w stylu lat 50. – budowanie zespołu, programu, znalezienie odpowiednich pomieszczeń, sprzętu, ludzi. Ponad rok szukania. Potrzebowaliśmy miejsca, w którym cały zespół – z perkusją, fortepianem, kontrabasem, sekcją dętą – zmieściłby się i brzmiał naturalnie. Kiedy już znaleźliśmy odpowiednio duże, okazywało się, że brakuje w nim magnetofonu analogowego, lampowej konsolety albo mikrofonów z lat 50. i 60. Ostatecznie wpadłem na pomysł, żeby zbudować studio w Gdańsku. Udało się, w pomieszczeniach S4 i S5 Radia Gdańsk odrestaurowaliśmy stare radiowe studio. Takie, w jakim nagrywałem swoje pierwsze płyty. Teraz jest tam w pełni analogowe studio z 24-śladowym magnetofonem Studer.
Analogowe nagranie może być tak perfekcyjne jak komputerowe?
Obróbka jest bardzo skomplikowana, czasochłonna, raczej nie poprawiamy nagrań. Dlatego trzeba zagrać perfekcyjnie. Zaletą nagrań analogowych jest naturalność brzmienia.
Komputery przyzwyczaiły nas do perfekcji – przez to dąży się do podobnego efektu również na analogu. A to oznacza zapisywanie poszczególnych ustawień maszyn na kartkach, robienie zdjęć konsolety, żeby zapisać proces powstawania poszczególnych utworów. Przy analogowym nagrywaniu trzeba idealnie zgrać wiele rzeczy, doprowadzić wiele elementów do odpowiednio dobrego poziomu. Trudne jest też zawsze zgranie formy zespołu, terminów realizatorów, studia. Muszę przyznać, że wiele razy chciałem zarzucić ten pomysł, bo wiedziałem, że gdybyśmy dokończyli na cyfrowym sprzęcie, byłoby dużo szybciej i oczywiście łatwiej.
Od dawna eksperymentujesz w muzyce, wystarczy wspomnieć projekty yassowe czy ostatni Pink Freud. Najnowsza płyta też jest dla ciebie eksperymentem?
Pink Freud to zespół bardzo głodny wrażeń, czerpie z wielu dziedzin sztuki, różnych gatunków muzycznych. Ale poza dzikością, chęcią do działania, którą wyrażam we Freudzie, jest we mnie też dużo bardziej refleksyjna natura. Ona potrzebuje większego spokoju i materii akustycznej przy użyciu klasycznych instrumentów. Dlatego powstał Quintet.
Powróciłeś w nim do gry na kontrabasie.
To było rzucenie wyzwania samemu sobie. Na gitarze mogę zagrać, co zechcę, w każdej chwili. Żeby zagrać na kontrabasie, potrzebuję dużo większego skupienia, przygotowania. To bardzo wymagający instrument.
Dlaczego twoim zdaniem młody polski jazz – Twoje składy, Levity Trio, Jazzpospolita – wciąż jest mało popularny?
Powoli się przebija. Jeździmy po świecie z koncertami, co jest wynikiem naszych kontaktów, ciężkiej pracy nad nimi. Zainteresowanie nowym polskim jazzem jest duże, ale problem polega na tym, że Polskie Stowarzyszenie Jazzowe, do którego agencje zagraniczne zwracają się, organizując koncerty, nie proponuje im na przykład Pink Freud. Wysyła w świat ogranych artystów, z którymi współpracuje od lat 60. czy 70. I to nawet jeśli są inne oczekiwania klubów czy festiwali. Do nas organizatorzy docierają przez internet.
Dopiero teraz nagrałeś płytę jako Wojtek Mazolewski Quintet. Istniejecie przecież już ponad trzy lata?
Tak naprawdę "Smells Like Tape Spirit" mogłaby być trzecią płytą zespołu. Tyle mamy utworów, których nie wydawaliśmy. Puentowaliśmy jednak okresy twórcze trasami koncertowymi, nie płytami. Doświadczenie, jakie zdobyliśmy w ten sposób, dziś bardzo pro- centuje.