Wydawać się mogło, że początek wieku będzie dla kultowej brytyjskiej formacji czasem nowego otwarcia. Podpisali intratny kontrakt płytowy, wydali świetny album "Beyond Good And Evil" (2001) i ruszyli w trasę koncertową, która miała objąć cały świat. Nie dokończyli jej. W 2002 roku The Cult już nie było. Wówczas wydawać się mogło, że zespół definitywnie zakończył działalność. "Doświadczyliśmy zbyt wielu nieczystych zagrań ze strony wytwórni fonograficznych" - żali się "Kulturze TV" Ian Astbury.- "Kłótnie wybuchały o wszystko, chcieli ingerować w nasze piosenki i teksty. Powiedziałem w końcu - dość tego! Decyzję podjąłem tym łatwiej, że pojawiła się propozycja ze strony The Doors".
To była propozycja nie do odrzucenia. W 2001 roku klawiszowiec Ray Manzarek i gitarzysta Robby Krieger zdecydowali się reaktywować legendarnych The Doors. Najpierw występowali pod szyldem The Doors Of The 21st Century, by później - pod naciskiem perkusisty Johna Densmore’a oraz rodziny Jima Morrisona - zmienić nazwę na Riders On The Storm. Niezastąpionego Morrisona za mikrofonem zastępował Astbury, który nigdy nie ukrywał, że frontman The Doors był dla niego wielką inspiracją. Wokaliście nie przeszkadzało nawet to, że znaczna część publiczności nigdy nie słyszała i nie chciała słyszeć o jakimś The Cult, a on sam był dla nich tylko zdolnym imitatorem nieodżałowanego Króla Jaszczura. "Miałem to gdzieś"- śmieje się Ian.- "Nie zamierzałem przecież udawać, że jestem Jimem, nie chcieliśmy nagrywać nowego albumu The Doors. Wszyscy jesteśmy śmiertelni. The Rolling Stones na szczęście wciąż grają, The Who też, a my daliśmy fanom szansę pójścia na koncert The Doors. Co w tym złego?".
Może nic, może i było miło, ale na początku tego roku wokalista zdecydował się opuścić Riders On The Storm. "Zjeździliśmy cały świat. Przeżyłem wspaniałą przygodę, ale czas zająć się własnymi sprawami" - podsumowuje Astbury. Kiedy odzyskał wolność, skontaktował się z gitarzystą Billym Duffym, jedynym obok niego stałym elementem składu The Cult. Namówienie do współpracy dwóch innych starych wyjadaczy, basisty Chrisa Wyse’a (znanego m.in. z zespołu Ozzy’ego Osbourne’a) i perkusisty Johna Tempesty (Exodus, White Zombie), nie było szczególnie trudne, więc znów mogli spróbować szczęścia pod starą, sprawdzoną banderą. "Spróbować? Przecież The Cult to wszystko co mamy, to nasze miejsce w życiu" - ożywia się wokalista. -"Pomysłów mieliśmy aż nadto. Wyobraź sobie, że nagranie płyty zajęło nam tylko 36 dni! Po prostu spotykaliśmy się w studiu, dawaliśmy czadu, numer nagrany, więc zabieramy się za następny... Przy poprzednim albumie przesadziliśmy z wymuskaną produkcją. Tym razem daliśmy się ponieść energii muzyki, nie było czasu na roztrząsanie nieistotnych niuansów".
"Born Into This" może odnieść sukces nie tylko dlatego, że to dobry materiał. Dzisiaj jest znowu lepszy czas dla rocka. Po dominacji muzyki elektronicznej na listach sprzedaży pozostało już tylko mgliste wspomnienie, nawet hip-hop przeżywa kryzys. A mocne granie ciągle jest w cenie i nawet młodsza publiczność chętnie nadstawia ucha na popisy starych mistrzów. "Mówisz, że rock wraca? Nie zauważyłem, żeby kiedykolwiek odchodził!"- śmieje się Astbury. "The Cult nie jest i nigdy nie był zespołem komercyjnym, tego rodzaju wahania rynku nas nie dotyczą. Mamy swoją publiczność i dla niej gramy, niezależnie od tego, co w danym czasie gości na szczytach list przebojów. Dobre płyty rockowe powstawały nawet wtedy, kiedy dziennikarze nie pisali o rocku, podobnie jak teraz wciąż wychodzą naprawdę świetne albumy hiphopowe" - podsumowuje Astbury.
Lidera The Cult stać na taki luz, bo z niejednego pieca już chleb jadł. Jego zespół powstał w 1981 roku na fali rocka gotyckiego, by przez kolejne lata wielokrotnie zmieniać muzyczne upodobania i skład. Parę razy się rozpadali, a radykalnymi stylistycznymi woltami zdarzało im się podpadać zarówno fanom, jak i krytykom. A przecież ze wszystkich tarapatów wychodzili obronną ręką, bo bez charakterystycznych riffów Duffy’ego i wokalnej maniery Astbury’ego rock byłby uboższy. Oni to wiedzą i my to wiemy, że na odrodzeniu The Cult wszyscy wygrywają.
RECKA
The Cult
Born Into This
Roadrunner
Kiedy uwaga mediów skupia się na jednorazowym wskrzeszeniu Led Zeppelin, łatwo przegapić coś znacznie ważniejszego. Świetnym albumem "Born Into This" wracają gwiazdy niepokornego rock’n’rolla - The Cult. Ian Astbury, wokalista grupy, zapewnia "Kulturę TV", że tym razem na dobre.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama