Tegoroczny, jedenasty festiwal "Ku przestrodze" po raz pierwszy odbył się w Chorzowie, gdzie Riedel urodził się i gdzie zmarł, a nie w Tychach (tam muzyk mieszkał i tam go pochowano). Na polach marsowych wokół Stadionu Śląskiego wyrosło namiotowe miasteczko i gigantyczny parking dla setek motocykli, którymi na doroczne spotkanie przyjeżdżają miłośnicy bluesowego i rockowego grania. Atmosfera była nieco inna niż nad jeziorem Paprocany – nie było ognisk i jamowania wieczorami. Zamiast tego jak na Woodstock namioty z piwem i kiełbaskami, stoiska z gadżetami i tradycyjne oczko wodne ku pamięci Ryśka Riedla. Lepsza organizacja, czyściej i łatwiej wszędzie trafić. A jednak byli tacy, którym zmiany kojarzyły się z zamianą festiwalu w festyn.

Reklama

Muzycznie festiwal mógłby się odbyć niemal w niezmienionym składzie 25 lat temu – i byłoby to wtedy wielkie wydarzenie. W końcu zobaczyć na jednej scenie Dżem, Krzak, Perfect, Voo Voo, Kasę Chorych i SBB nie zdarzało się często. Tylko dowodzony przez Sebastiana Riedla zespół Cree i formacja Raya Wilsona Stiltskin nie załapałyby się do klasycznego zestawu wykonawców – zresztą ich koncerty należały do najsłabszych punktów programu. Otwierające imprezę Voo Voo zaprezentowało cięższe i ostrzejsze wersje utworów z ubiegłorocznej płyty przeplatane wycieczkami w przeszłość z hendriksowską gitarą Waglewskiego i popisami Mateusza Pośpieszalskiego.

Świetny koncert dał Józef Skrzek z Apostolisem Anthimosem i Gaborem Nemethem. SBB nie odgrywało tylko popularnych kawałków, ale dało pokaz ciężkiego grania na pograniczu jazzu, bluesa i elektronicznego rocka. Janek „Kyks” Skrzek na czele śląskiej supergrupy bluesowej z Leszkiem Winderem, Michałem Giercuszkiewiczem zagrał jak za najlepszych lat swoje śląskie ballady. A wydarzeniem z kategorii nostalgicznych były występy Krzaka i Kasy Chorych. Ta pierwsza, legendarna formacja z Winderem, Ścierańskim i Błędowskim, odegrała uwspółcześnione wersje starych instrumentalnych kawałków z energią jak na początku lat 70. Występ Kasy Chorych nabrał rumieńców dopiero w finale, gdy na scenie pojawił się gościnnie Andrzej Urny i rozgrzewał publiczność gitarowymi solówkami.

Największym wydarzeniem imprezy był jednak znakomity koncert Perfectu. Dynamiczny, świetnie skomponowany, choć bazujący na sprawdzonych hitach. A jednak „Autobiografia”, „Nie płacz Ewka” czy „Ale wkoło jest wesoło” zabrzmiały z chorzowskiej sceny tak samo świeżo jak 25 lat temu i rozgrzały publiczność do czerwoności. Wzruszony Grzegorz Markowski wychodził na bis ze łzami w oczach.

Reklama

p

Tradycyjnie na finał zagrał Dżem. Zagrał bardzo dobrze – oprócz starych kawałków odśpiewywanych chóralnie przez tłum fanów grupa zaprezentowała kilka kompozycji z przygotowywanej na wiosnę przyszłego roku kolejnej płyty. Dżem kończył grać o 2 w nocy, a było to świetne podsumowanie chorzowskiej imprezy, gdzie spotykają się różne odcienie bluesa i rocka, a przez dwa dni unosił się ten sam hippisowski duch, o który na skomercjalizowanych imprezach coraz trudniej.