Mos Def "The Ecstatic"

Wyd. Downtown/Universal 2009

Ocena 4/6

p

Reklama

Jeśli ktoś obecnie kojarzy Mos Defa bardziej z kinem niż z muzyką, to nie ma w tym nic złego. W końcu lepiej oglądało się jego wygłupy w „Be Kind Rewind” czy w „Autostopem przez Galaktykę”, niż słuchało chociażby jego ostatniego albumu „True Magic”. Na szczęście hollywoodzka kariera nie uderzyła mu do głowy i fanom hip-hopu przypomina się najlepszym albumem od czasu solowego debiutu „Black on Both Sides”.

Choć muzycznie „The Ecstatic” to zupełnie inna bajka, to spokojnie może się równać z tamtym dziełem pod względem zaangażowania i postępowości. Najmocniejszą stroną są świetne produkcje przede wszystkim ludzi z wytwórni Stones Throw: Madliba, Oh No i nieżyjącego już J Dilli oraz Francuza Mr Flasha z popularnego tanecznego Ed Banger. Dzięki nim rozrzut stylistyczny rozciąga się od bliskowschodniej muzyki etnicznej i rocka przez afrykańskie rytmy afrobeatu i dubową wibrację po klimaty filmowe oraz stare brzmienia soulu i funku.

Rewelacyjne wypadają otwierające „Supermagic” oparte na prostej gitarowej zagrywce, do tego dynamiczne „Quiet Dog Bite Hard” z cytatem z Feli Kutiego oraz egzotyczne „The Embassy”. Przy tak swobodnym podejściu do muzyki Mos Def może znów popisywać się błyskotliwymi rymami oraz gęstą nawijką przechodzącą w śpiew. Do tego gościnnie wspierają go Slick Rick w „Auditorium” o wojnie w Iraku oraz stary znajomy z czasów Black Star Talib Kweli w sentymentalnym powrocie do przeszłości w „History”.

Reklama

Po takim udanym albumie Mos Def z czystym sumieniem może wracać na plan filmowy.

b

b