Marcin Cichoński: Jakie masz w sobie uczucia po Eurowizji? Rozmawiamy tuż po weekendzie z konkursem. Był czas, żeby ochłonąć?

Gromee: Był. Nawet trochę zacząłem analizować, ale myślę że będę nad tym myślał do kolejnego finału za rok. To jest duży, piękny festiwal. Zarówno na scenie, jak i poza sceną. Jestem fanem inżynierii dźwięku, fanem techniki – mnie to fascynowało, więc analizuję sobie również imprezę pod takim kątem. A co do naszego występu – będę długo analizował, co można było zrobić lepiej. Popatrzę na głosy widzów. Pojechaliśmy po to, aby zrobić swoje – wykonać jak najlepiej utwór. Pojechałem też dla fanów i dzięki fanom. Pojechałem, spróbowałem i wiem, jak to dzisiaj wygląda – jestem mądrzejszy o tę przygodę. Myślę sobie, że nikt, kto nie był na Eurowizji nie ma prawdziwego pojęcia o tym, co się dzieje przez trzy minuty występu. To, co widzimy przez trzy godziny konkursu to też jest nic. Eurowizja to są miesiące przygotowań oraz prób. Na miejscu byliśmy dwa tygodnie wypróbowując właściwie wszystko. A koniec końców za wszystkim stoją ludzie – wokalista może mieć słabszy dzień, człowiek od wypuszczania efektów może mieć słabszy dzień i ich nie wypuścić.

Reklama

Porozmawiajmy o waszym występie. Co zawiodło od strony technicznej?

Ważną rzeczą, którą trzeba podkreślić jest to, że przy Eurowizji pracują dziesiątki, jak nie setki osób. Profesjonaliści. To są na pewno najlepsi ludzie w Europie. Natomiast już na próbach w tym roku zdarzały się różne kwiatki – np. podczas naszego występu wystartował dym, którego nie mieliśmy w planach. Okazuje się, że takie rzeczy zdarzają się nie tylko w Polsce. A podczas naszego startu w półfinale miała wystartować pirotechnika – za którą zapłaciliśmy, która na próbach się pojawiała, ale nie było jej podczas koncertu. Zdarzyło się coś, co jest niedopuszczalne, ale… się stało! Moglibyśmy składać protesty, ale przyjęliśmy to na klatę. Nie chodzi o to w konkursie, by o tego typu rzeczy walczyć. Mieliśmy przekonać do siebie ludzi swoim utworem, a nie pirotechniką.

Co jeszcze nie zadziałało? Możemy na pewno mówić o słabszym występie wokalisty.

Potwierdź proszę moje informacje – Lukas w Portugalii miał chore gardło, był u lekarza.

Nie chcę się na tym skupiać, bo to nawet źle brzmi.. Nie chcę, aby ktoś pomyślał, że staramy się usprawiedliwiać. Nie staramy. Odpowiadając – Lukas był u lekarza i brał mocne leki. Z drugiej strony – ja jestem bardzo krytyczny wobec siebie. Wymagam od siebie, ale też od ludzi, z którymi współpracuje zawsze stu procent. Kiedy oglądałem finał zrozumiałem, że problemy techniczne, słabsza dyspozycyjność na tym konkursie zdarzają się bardzo często. Jeden z wykonawców podczas półfinału miał super wykonanie, a na próbach dla jury, przed finałem wypadł dramatyczne. Wokaliści są ludźmi, to nie są maszyny. Co do Lukasa – my informacji o lekarzu nie ujawnialiśmy, bo nie chcieliśmy, by to zostało źle odebrane. Dla mnie ważne są czysto ludzkie zachowania. A ani Lukas, ani ja nie uważamy, że zrobiliśmy w Lizbonie mistrzostwo świata. Chcieliśmy zrobić wszystko, jak najlepiej, ale nie zawsze się to udaje. Ważne, że zdajemy sobie z tego sprawę i nie uciekamy przed tym.

Reklama

Ciężko jest uciec. Zostawię opinie z Polski na boku, ale najpopularniejszy norweski portal napisał, że wasza piosenka była świetna, ale Lukas śpiewał tak, jakby chciał ją sabotować.

Ale też dostaliśmy dużo wsparcia. Zarówno tuż po występie, jak i teraz, przez cały czas. Dostawałem informacje, że to jest największe zaskoczenie. Jest grupa dziennikarzy, która chce nam przyznać wyróżnienie, za najbardziej niezrozumiałą decyzję po głosowaniu. Podczas ogłaszania wyników, od siódmego kraju miałem gęsią skórkę. Ludzie wokół nas – dziennikarze, ale i nie tylko, skandowali: Polska, Polska. Oni oczekiwali, że my wchodzimy z marszu, że to jest oczywiste, że będziemy w finale. Na Eurowizji byliśmy najbardziej uśmiechniętą ekipą, ale nasz utwór – jako jedyny – został zaśpiewany w całości przez całą arenę. Refren śpiewali inni artyści. Zintegrowaliśmy się, a nasz numer był cały czas obecny. Jest mi żal, że nie mieliśmy okazji pokazać całej mocy „Light Me Up”.

Co do tego, dlaczego się nie udało – każdy ma swoje zdanie. Jedni uważają, że Polacy wysłali za mało smsów. Inni uważają, że to problem wokalu. Ja tego tak nie analizuję. Podchodzę do tego tak, że dostały się być może lepsze numery, a być może ktoś miał na to inny sposób. Zaakceptowałem zasady konkursu i musiałem sobie zdawać sprawę z tego, że ktoś wchodzi, a ktoś nie wchodzi. Być może, gdyby wszystko wyszło idealnie, to też byśmy do finału nie weszli.

To koniec życia „Light Me Up”?

Są utwory, które wygrywają Eurowizję i o nich się szybko zapomina, tych utworów nikt nie zna, nie prezentuje. Z naszym jest odwrotnie – nie wchodzimy do finału, a nasza piosenka jest grana w wielu krajach. Dostaję dziś informację, że już nas słychać na Słowenii, we Włoszech, w Rosji i na Litwie. Artyści z innych krajów podchodzili do nas i gratulowali, że u nich w kraju ten numer jest grany. Dlatego potrafili go zanucić na Eurowizji. Oczywiście jest mi smutno, że nie wszedłem do finału. Ale jest też sukces teamu, utworu, mojej wytwórni – Sony Music. Udało nam się sprawić, że o utworze z Polski w Europie się mówi. I że mówi się przy tym, że to reprezentant Polski.

Czy ty zdawałeś sobie sprawę, byłeś przygotowany na to, że takie problemy wokalne mogą u Lukasa wystąpić?

Nie dopuszczałem nawet takiej możliwości. Powtórzę: od siebie i od innych wymagam sto procent. Jestem dorosłym człowiekiem i brałem pod uwagę, że coś się może wydarzyć. Nie przypuszczałem, że przy takiej ilości prób, sprawdzania wszystkiego, możemy mieć w najważniejszym momencie takie problemy. Cieszę się, że tam byłem – zrozumiałem, że problemy z głosem, mikrofonem, miksem to nie była tylko nasza sprawa. Wiele nagrań z czołówki finałowej brzmiało źle. Nie będę o tym szerzej mówił, bo nawet nie wypada. Nie broniąc Lukasa – nie dopuszczałem, że może być coś nie tak.

Wykonaliście ten utwór wiele razy. Słyszałeś Lukasa wielokrotnie.

Świadomość Polaków na temat Eurowizji jest bardzo słaba. Sami artyści mało o tym wiedzą. Niektórzy nie mają nawet pojęcia o co chodzi z punktacją. Artysta dzień przed konkursem – półfinałem lub finałem – prezentuje utwór dla jury. Oceny jury przyznawane są na podstawie tego, czego większość osób nie widziała. Wielu fanów o tym nie myśli, nie wie, że jury nie ocenia tego, co jest na wizji. Stąd czasem rozbieżności – próba dla jury artysty czasem jest gorsza niż występ telewizyjny. Lub odwrotnie. Lukas miał na próbie lepsze wykonania. To telewizyjne było niestety najgorsze.

Jednak muszę też powiedzieć, że po tym, jak odpadliśmy, byliśmy w klubie, gdzie było dwa i pół tysiąca osób. I nagle okazało się, że wszyscy znają i nas i piosenkę. I wszyscy z nami zaczęli ją śpiewać, kiedy Łukasz stanął na barze i ją zaintonował. To było niezwykłe i dało do myślenia o tym czy była to porażka.

Trwa ładowanie wpisu

Co cię zaskoczyło w finale?

Tak słaba pozycja Szwedów. Zaskoczył mnie też poziom miksów. Przyszło mi nawet do głowy, że skoro u nas zawiódł człowiek i nie wypuścił techniki, to może tak samo było z miksami. Poza tym – paru wykonawców miało wyraźnie w finale słabszy moment. Wierzyłem też, że Hiszpania będzie wysoko – piękna piosenka, zrodzona ze szczerej miłości – wzruszała mnie. Wygrana? Liczyłem na zaskoczenie, na to, że wygra np. Austriak, mimo tego, że w finale też miał słabszy moment. Piosenka z Izraela nie była moim faworytem emocjonalnym, z drugiej strony - jest w tym szczerość. Jej historia pokazuje, że może dobrze, że wygrała. Pokazuje też, że Izrael się w tańcu nie patyczkował – zrobili pre-party w Izraelu i w Lizbonie. Byli nastawieni na duży rozmach i szli po zwycięstwo.

Powiedziałeś, jeszcze na miejscu, w Lizbonie, że musimy się do Eurowizji w przyszłości lepiej przygotować. Co miałeś na myśli?

Przyjeżdżamy tam co roku. Ja oglądałem konkurs pod kątem technicznym. To jest fantastyczne wydarzenie, do którego my, Polacy mamy dziwny dystans. Nie pomagają w tym też sami artyści. Z jednej strony krytykują, negują, ale nie są na tyle odważni by coś napisać i spróbować się tam dostać. Festiwal jest piękny, bo są przeróżne kultury. Przyjeżdżają tam jednak ogromne teamy, które produkują muzykę od dziesiątków lat z myślą o tym, że chcą wygrać Eurowizję. Są teamy, które mają wsparcie rządowe, są teamy, które mają wsparcie biznesowe. My przyjeżdżamy tylko z piosenką ale trzeba dodać że Telewizja Polska w tym roku wspierała mnie i tyle tylko mogła, za co jestem bardzo wdzięczny. Są teamy, które inwestują nawet– mówię to w cudzysłowie – kupując kartę w innym kraju do wysłania smsów.

Musimy zacząć rozmawiać o Eurowizji, mieć jej świadomość. I nie możemy się na nią obrażać. Nie wszedłem do finału, ale się nie obrażam. Proszę wszystkich, żebyśmy siedli i spróbowali – razem – dobrze się przygotować.

Nie chciałeś wysłać paru kart pre-paidowych do różnych krajów Europy, by mieć trochę głosów więcej?

Dostałem nawet taką ofertę od pewnej firmy, ale jestem ostatnia osobą, która coś takiego by zrobiła. Zamiast dawać pieniądze na smsy, by wejść do finału, wolałbym przeznaczyć je na dzieci, do Prokocimia. Nie potrafię takiego podejścia zrozumieć. Mnie to zawstydza. Trzeba wierzyć, że pewne rzeczy da się zrobić bez takich sposobów.

Czego nie wiedziałeś, do czego mogłeś się przygotować?

W tym roku byłem zaskoczony rzeczą, o której nikt mi nigdzie nie powiedział. Tym, że na scenie może być osoba, która markuje śpiewanie, a kto inny stoi za sceną i ma potężny głos. Na scenie może być do sześciu osób – ale za sceną może być chórek, którego nie widać. I nie wiemy, kto śpiewa więcej, a kto śpiewa mniej. Jest miks, który jest magią tego festiwalu. My, zanim tam pojedziemy, musimy wiedzieć wszystko – także o kwestiach technicznych w kontekście tego, na co nas stać. Zanim podejmiemy decyzję, maksymalnie dużo musimy wiedzieć o utworach konkurencji. Do tej pory jechaliśmy na zasadzie „może się uda, może się nie uda”. Musimy przygotowywać się wreszcie poważnie.

Są reprezentacje, które nie chcą wygrać, bo nie stać ich na to, by zorganizować festiwal. Bo to są ogromne koszta. Ale są kraje, które do tego aspirują co rok. Za tym idą teamy producenckie. Na Eurowizji są ludzie, którzy pojawiają się tam od lat. Byli na scenie, w chórkach, pracowali – teraz reprezentują kraj. Rozmawiałem z osobami, które piszą dziesiątki piosenek z myślą, że jedna z nich kiedyś sięgnie po zwycięstwo. Mi się marzy, by zrobić to z piosenką polską i polskim wokalistą lub wokalistką. To by było przepiękne.

Będziesz chciał wrócić na Eurowizję?

O Eurowizję się ocierałem, bo zdarzało się, że gdzieś już komuś pomagałem. Dziś mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jeśli będzie taka możliwość, to na pewno będę chciał napisać dla kogoś utwór na Eurowizję. Wtedy nawet sam sobie opłacę wyjazd. Podejdę do tego zupełnie inaczej. Przez ostatnie dwa tygodnie wszystko chłonąłem jak gąbka, uczyłem się. Bo to jest i piękny festiwal, i ogromny biznes.

Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć: wrócę. Jeśli nie uda mi się napisać piosenki dla kogoś, to pojadę sam. By to znowu zobaczyć, by to znowu poczuć.