Chińska policja zatrzymała w czwartek w jednej z dzielnic Pekinu 39-letniego mężczyznę i 29-letnią kobietę. W opublikowanym w mediach społecznościowych policyjnym komunikacie nie ujawniono detali związanej z prostytucją sprawy i nazwisk zatrzymanych. Dodano, że oboje przyznali się do zarzucanych im czynów i zostali potraktowani zgodnie z prawem.
W kolejnym poście policja umieściła zdjęcie fortepianowej klawiatury opatrzone następującym komentarzem: "świat nie jest po prostu czarno-biały, ale trzeba odróżniać czerń od bieli; tego nigdy nie wolno pomylić".
Chińskie media, w tym będący oficjalnym organem prasowym Komunistycznej Partii Chin dziennik "Renmin Ribao" wprost poinformowały, że zatrzymanym jest Li.
W 2000 r. mający wówczas 18 lat pianista został najmłodszym w historii zwycięzcą Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. W 2015 r. był z kolei najmłodszym jurorem w historii odbywającego się w Warszawie Konkursu. Koncertujący na całym świecie artysta jest powszechnie znany w Chinach, w których popularność zdobył również występami w programach rozrywkowych w telewizji.
Zawieszenie za "wyjątkowo negatywny wpływ"
Po ujawnieniu informacji o zatrzymaniu Li, Stowarzyszenie Muzyków Chińskich zapowiedziało zawieszenie członkostwa artysty za prezentowany przez niego "wyjątkowo negatywny wpływ na społeczeństwo".
Umieszczony na platformie Weibo (chiński odpowiednik Twittera) post "Renmin Ribao" ujawniający personalia zatrzymanego muzyka doczekał się ok. 200 tys. komentarzy. "Nie mogę w to uwierzyć. Czy to ten sam Li Yundi, którego tak bardzo podziwiamy?" - brzmiał jeden z cytowanych przez BBC wpisów.
Według niektórych komentatorów zatrzymanie Li może być postrzegane jako ostrzeżenie dla innych chińskich celebrytów prezentujących "niemoralny" styl życia i element szerszej kampanii władz wymierzonej w przemysł rozrywkowy - ocenia BBC.
Oskarżenia o korzystanie z prostytucji lub nakłanianie do niej były w przeszłości wielokrotnie wykorzystywane przez chińskie władze do eliminowania przeciwników politycznych - przypomina z kolei "The New York Times". Gazeta komentuje, że należy zachować daleko idącą ostrożność w ocenie również tej sprawy.