Dzień Polskiej Muzyki (to dziś, 1 października) wymyślono przed laty po to, by rozgłośnie radiowe zwróciły uwagę na to, że coś takiego jak polska muzyka istnieje. Szczęściem pracuje w radiu, które rodzimych utworów się nie boi, zaprasza, wciąga na sceny. Ale generalnie przez lata był to problem. Do tego stopnia, że powracała dyskusja na temat tego, czy nie zwiększyć puli nagrań z Polski, które stacja zagrać musi. Teraz jest to 33 procent – zasad liczenia są nader skomplikowane: inaczej zlicza się nowych, młodych, zdolnych, a inaczej tych, którzy przed laty nagrali „Do zakochania jeden krok” lub „Za tobą pójdę jak na bal”.
Kiedy brakowało nam przebojów do grania, nakazy były obchodzone. Nagle w porze najmniejszej słuchalności (noc) słyszeliśmy 6-7 godzin naszych piosenek, a w ciągu dnia raptem jedną na godzinę.
Teraz problemu nie ma w takiej skali. Polska muzyka dominuje na koncertach, w sprzedaży płyt, więc duża część rozgłośni radiowych gra ją, bo chce ja grać. Co nie oznacza, że wszystko jest ok.
Rock do puli
Duży problem z wypełnianiem „polskiej puli” miały stacje grające rocka. Bo grać ciągle to samo – nuda. Nowych utworów jakby było mało, bo debiutanci raczej patrzyli w stronę popu i hip-hopu. Więc był kłopot z doborem, a ustawowy obowiązek istniał. Coś i tu zaczęło się zmieniać. Popatrzcie łaskawym uchem w stronę takich wykonawców jak Chair, Pretty Lies, wspominane już tu Szklane oczy czy Izzy and The Black Trees. Coś pozytywnego zaczyna grać nam na scenie przy użyciu tych gitar, które miały być wyparte i zapomniane. Jeszcze to nie jest przełom, ale ciężko zjawiska nie zauważać. Dlatego słysząc ich zróbcie GŁOŚNIEJ.
Pop z szablonu
Tak, oczywiście słucham też – z zawodowej ciekawości – innych stacji niż tylko 357. Po prostu trzeba wiedzieć co się dzieje na rynku i jakie są trendy. I słuchając stacji zdominowanych przez stylistykę pop mam jedno nieciekawe spostrzeżenie co do tego, co robi coraz więcej polskich artystów i ich producentów. Wydaje się, że gigantyczny sukces popu – wejście na hale i stadiony – sprawił, że wszyscy tak chcą. I kopiują rozwiązania. Scena coraz bardziej upodabnia się do siebie.
To zaś sprawia, że coraz częściej łapię się na tym, że nie rozpoznaję, kto jest wykonawcą danej piosenki. Brzmienia są do siebie tak zbliżone, a produkcja i sposób nagrywania wokalu tak szablonowa, że kolejne kompozycje innych artystów zaczynają brzmieć jak wygenerowane przez ten sam agregat. Najwięksi przetrwają, co do tego nie mam wątpliwości. Ale czy jak ktoś usłyszy kolejnego nastolatka lub nastolatkę grającą według takiego samego klucza to nie weźmie CISZEJ?
Bądź krytykiem, oglądaj
Na koniec jeszcze spostrzeżenie z cyklu „okiem krytyka”. Po tym, jak opublikowałem tu recenzję filmu „Znachor” ze zdumieniem odkryłem, jak wiele osób ma wyrobione zdanie o adaptacji przed tym, zanim ją zobaczyło. Smutne to, bo nawet po to, by móc być złośliwym trzeba dzieło zobaczyć/wysłuchać/przeczytać. I czasem przemyśleć. Od oceniania bez oglądania do bycia śmiesznym – tu jest bardzo cienka, i to nie koniecznie zielona, granica. Na takich ludzi – oceniających bez zapoznania się - zawsze zróbcie CISZEJ.