Jest ponad 500 odcieni bluesa – powiedział Gil Scott-Heron podczas klubowego koncertu, który potem został wydany na albumie "Winter in America". 37 lat później, na najnowszej płycie "We’re New Here", wrócił do tamtych tekstów i dołożył do nich kolejne oblicze gatunku, tym razem elektroniczne.

Na szczycie muzycznych światów

Na "We’re New Here" spotkały się nie tylko dwa różne muzyczne światy, lecz także dwa pokolenia: Heron, nazywany "czarnym Dylanem", protoplasta hip-hopu, i jego późny, synthpopowy wnuk, Jamie XX Smith, filar uhonorowanego Mercury Prize 2010 zespołu The XX.
22-letni producent, remiksując ubiegłoroczny album 62-letniego Herona "I’m New Here", z rzeźnicką wprawą oddzielił wokale od muzyki. A potem przycinając je, samplując, przetwarzając efektami i okraszając współczesną elektroniką, z 15 piosenek stworzył od nowa 13. Jak mówi: na londyńską modłę.
Reklama
Efekt przypomina półlegalny mixtape. Heron nie jest jeszcze hip-hopowym dziadygą, ale jednym z największych aktorów muzycznego teatru żywego słowa. Idealnie wpasowuje się – albo raczej wpasowuje go Jamie – w te wszystkie: pogłosy ("NY Is Killing Me"), połamane rytmy ("The Crutch"), minimalistyczne plumkania ("Home"), chórki Glorii Gaynor ("I’m New Here"), klasyczne housowe riffy Rui da Silvy ("Ur Soul and Mine"), cytaty z samego siebie (za bazę tekstową "On Coming from a Broken Home Pt 2" posłużyło "Home Is Where the Hatred Is") oraz smyczki Kanye’ego Westa (wspomniane "On Coming from a Broken Home"). Te ostatnie w zestawieniu z tym, że West na swoim ubiegłorocznym albumie "My Beautiful Dark Twisted Fantasy" zacytował jedno z klasycznych nagrań Herona, brzmią zresztą szczególnie pikantnie.
Reklama

Muzyka pisana długopisem

"We’re New Here" została skomponowana w biegu i na kolanie, czyli na laptopie podczas trasy koncertowej The XX. Muzyków zachęcił do współpracy szef wytwórni XL Recordings, Richard Russell. Nie udało mu się jednak doprowadzić do spotkania Herona z Jamiem. Ich dyskusja na temat kształtu płyty sprowadziła się do wymiany korespondencji. Tu trzeba nadmienić, że ten, który przez lata był uważany za głos czarnej Ameryki, programowo nie korzysta z komputera i jedynym sposobem skomunikowania się z nim był tradycyjny list, wysyłany pocztą. Nie było więc rady – Smith, który dzięki remiksom Florence and The Machine ("You Got the Love") i Adele ("Rolling in the Deep") zyskał przydomek "geniusza MPC", musiał sobie przypomnieć, jak obsługuje się zwykły długopis. – Trzeba przyznać, że miało to swój urok. Czułem się, jakbym żył w innej epoce – żartuje. Do swojej roboty podchodził jednak absolutnie serio. Gdy Heron to dostrzegł, dał mu całkowicie wolną rękę.



Sława poważnego artysty

Gil Scott-Heron – poeta, pianista, polityk, wreszcie protoplasta rapu. W ciągu ostatnich 22 lat – czyli całego życia Jamie’ego – wydał 13 albumów studyjnych, jedną koncertówkę oraz trzy tomy prozy i wierszy ("Vulture", "Small Talk" i "Nigger Factory"). Łącząc bitnikowską poezję z jazzem, bluesem i soulem, wypracował własne brzmienie.
Piętno, jakie odcisnął Heron na muzyce hip-hop, jest wyczuwalne nie tylko w warstwie muzycznej, lecz także w zaangażowanych społecznie tekstach. Ten wpływ jest zresztą obustronny, bo aż kilka spośród ostatnich kilkunastu lat Heron spędził za kratkami z powodu swojej słabości do kokainy.

Być albo nie być

Wydana w ubiegłym roku płyta "I’m New Here" była szansą na powrót po 16 latach artystycznej ciszy, które spędził pogrążony na przemian w nałogu i w depresji. Wykorzystał ją do cna. Krytycy jednogłośnie okrzyknęli krążek jedną z jego najlepszych płyt. Ten muzycznie poszukujący album jest pełen gorzkich słów o życiu czarnego w wielkim mieście ("New York Is Killing Me") i małym ("On Coming from a Broken Home"). Pod względem dojrzałości porównywalny bywa do cyklu "Americana", jaki Johnny Cash przed śmiercią nagrał z Rickiem Rubinem. I choć jest to porównanie bardzo zacne, to również całkowicie nie na miejscu. 30 lat wcześniej Heron w swoim największym szlagierze "The Revolution Will Not Be Televised" (uznanym przez lewicowy brytyjski tygodnik "New Statesman" za jedną z najlepszych politycznych piosenek wszech czasów) głosił przecież nie tylko, że prawdziwa rewolucja nie dokona się na ekranie, lecz także że piosenek o nim nie śpiewa Cash.
Tymczasem – jak pokazuje album "We’re New Here"Gil Scott-Heron wciąż pozostaje rewolucjonistą. Nawet jeśli przy nagrywaniu swoich płyt nie kiwa nawet palcem.
GIL SCOTT-HERON/JAMIE XX | We’re New Here | XL Recordings/Sonic Records