Emiliana Torrini (rocznik 1977), pół Islandka, pół Włoszka. Międzynarodową karierę rozpoczęła w roku 1999 albumem „Love in the Time of Science”. Zaśpiewała piosenkę „Gollum’s Song”, główny temat filmu Petera Jacksona „Władca Pierścieni. Dwie wieże”. Współpracowała m.in. z Gus Gus i Thievery Corporation. Jest współautorką kilku piosenek Kylie Minogue.

Reklama

p

dzieciństwo

Może nie byłam typem klasycznego cudownego dziecka, ale i tak wiele musiałam się nauczyć, by stanąć na scenie. Na półkach w domu stały płyty Bacha, Mozarta i Pucciniego, więc jako nastolatka nie miałam pojęcia, czym jest pop, jazz, rap. Zostałam wychowana w kulcie klasyki, śpiewałam m.in. w szkolnym chórze, potem dostałam się do szkoły operowej. Oczy na inne dźwięki otworzył mi spektakl w teatrze musicalowym, w którym podczas wakacji miałam szansę występować. Mama jak zwariowana woziła mnie na lekcje śpiewu i tańca. Poprosiłam producenta muzycznego tego przedstawienia, żeby pomógł mi napisać i nagrać własną piosenkę na urodziny taty. Do tego momentu nie wiedziałam, że potrafię śpiewać własne utwory, tak jak robię to teraz. Miałam 17 lat, gdy zaczęła się moja kariera. Potem było MTV – nagrywałam wszystko jak leci, dosłownie oszalałam na punkcie muzyki, i tak jest do dziś.

Reklama
ojciec

Głośny, obcesowy, gwałtowny, jak większość rdzennych Włochów. Nieprzyjemny, szorstki i bardzo surowy, ale momentami także czuły, choć ciężko mu było wyrazić prawdziwe emocje. Zamiast nich była hałaśliwa dezynwoltura i powierzchowność brata łaty, którą uwielbiali goście restauracji ojca i znajomi wpadający do nas do domu. Ale ja czułam, że był to rodzaj roli, tak jakby nie potrafił poświęcić siebie dla miłości, dla nas. Gdy dziś spoglądam wstecz, widzę, jak wiele nas dzieliło, i wiem, dlaczego w gruncie rzeczy nie lubiliśmy się. Jestem jego córką, ale nigdy go nie rozumiałam. Tak jak i on nie rozumiał mnie. Nasza rodzina działała jak jeden wielki zgrzyt kulturowy, a najczęściej ujawniało się to podczas wakacji: ojciec jechał w góry, matka koniecznie musiała pożeglować. Koniec końców każde jechało w swoją stronę, a ja lądowałam u babci, w miasteczku na wschodzie Islandii, lub u ciotki w Niemczech. Bo żeńska część mojej rodziny, wszystkie moje babcie, ciotki i kuzynki, emanuje wielką siłą i ciepłem, jakiego nie zaznałam w rodzinnym domu.

książki
Reklama

Nie mogłabym bez nich żyć. Poważnie, pożeram literki, jestem miłośniczką słów, słówek, nastrojów i obrazów, jakie znajduję w książkach. Są dla mnie większą inspiracją niż muzyka i inni ludzie. Piękno języka to podstawowe kryterium: rozkoszuję się urodą fraz i rzadko używanych wyrazów, jak np. „alabaster”, „eteryczny”, „fantasmagoria”. Lubię kunsztownie zdobione okładki, jestem uzależniona od chropowatości papieru. Ale nie czytam tylko dla wrażeń estetycznych: moi ulubieni pisarze to ci, którzy potrafią w słowach zakląć uniwersalny pejzaż uczuciowy. Autorzy, którzy potrafią jednocześnie ostrzegać, przestrzegać i czarować swoich czytelników, jak John Fowles czy Haruki Murakami. Tak więc gdy jadę na wakacje, a ostatnio zdarzyło się to cztery lata temu, zawsze zabieram ze sobą tonę książek. Wymykam się gdzieś z dala od ludzi i czytam wszystko, od deski do deski.



podróże

Jeżdżę mnóstwo, choćby dlatego że moja familia jest rozrzucona po całej Europie. Znam dobrze północ kontynentu, Niemcy, Francję, Włochy, ale też Anglię i Londyn, gdzie teraz mieszkam. Przez cały ubiegły rok głównie przeprowadzałam się: woziłam wszystkie rzeczy, książki, całą ukochaną płytotekę i sprzęt grający z miejsca na miejsce, i jestem już tym zmęczona. Chętnie wyciągnęłabym się z kubkiem herbaty i książką na sofie, jednak teraz czeka mnie trasa koncertowa – zaśpiewam m.in. podczas Heineken Open’er Festivalu. Jednak od czasu do czasu muszę uciec od muzyki. Moja wyobraźnia jest jak balon, mieści się w niej dosłownie wszystko, więc gdy wchodzę do studia, wydaję z siebie to, co nazbierało się w mojej świadomości przez krótki czas. Żyję i śpiewam intensywnie i gdy tylko mogę, odpoczywam we własnych czterech ścianach. Wyciszam się.

płyty

Słucham wszystkiego. Nie jestem w stanie zliczyć, ile mam nagrań, ile krążków CD tkwi w czeluściach mojej płytoteki. Uzbierałam sporo klasyki. Cenię wielkich pianistów: lubię słuchać Marthy Argerich, jej wykonania mają w sobie śmiałość interpretacji, a zarazem pokorę wobec zapisu nutowego. Gra pięknym, miękkim dźwiękiem, który ma na mnie kojący wpływ. Chętnie kupuję także nagrania skrzypcowe, może dlatego że przez długi czas nie cierpiałam skrzypiec i późno przekonałam się, jaki to fantastyczny instrument. Użyte w muzyce popowej skrzypce brzmią, jakby na siłę wyciskały emocje z dźwięków. W klasyce jest inaczej: tam wszystko, co słyszysz, jest proste i szlachetne, nie ma żadnego udawania i podrabiania.