MARCIN CICHOŃSKI: Kiedy na płycie mówisz ludziom o bylejakości, która ich zalewa i której się podporządkowują – jakie masz reakcje?
VIENIO: Zjawisko obserwuje od dawna. Pokutuje to, co nam zafundował Józef Stalin – czy się stoi, czy się leży, pięćset złotych się należy. Mogłeś ukraść papier toaletowy czy płyn do mycia naczyń z pracy – nie musiałeś go kupować. Piwo się chrzciło ludwikiem i tak się robiło pianę, jak było stare.
Teraz, po okresie, kiedy nic nie było w sklepach ludzie przeszli do fazy, że jest wszystko. A jak jest wszystko to się bierze tanie, a nie jakościowe. Można kupić sobie cztery kiełbasy w promocji i zobaczyć, że jest tam upchnięta celuloza. Zobacz: student idzie do sklepu, bierze cztery piwa Waldemara Kiepskiego, zupkę chińską i to cały jego wikt. No, może jeszcze dwie kajzerki.
A to co włożymy w siebie pokutuje. Jemy, ale potem musimy się leczyć, mamy choroby. I co? Kupujemy głupie lekarstwa, które nam niszczą wątrobę. Płacimy za nie bardzo dużo, zapożyczamy się i znów jesteśmy biedni i jemy byle co – powstaje chore kółko.
Z drugiej strony obserwujemy przebudzenie ludzi przeciwko bylejakości. Mamy biobazary, hale, gdzie są cerftyfikowane produkty…
Ty jesteś taki, przebudziłeś się?
Coraz bardziej tak. Kupuje sery kozie od mojego kumpla, który ma hodowlę. Na bazarze pytam „czy to są pańskie warzywa”. Przyznam się szczerze – chodzę też do wielkich sklepów i tam często warzywa kupuje wszystkie na raz, by mieć je w domu. A jak mam świeże warzywa, to je przetwarzam na potrawy, które chce.
Nie jem mięsa – kolejne badania pokazują, że mięso jest niezdrowe, niepotrzebne. Staram się o siebie zadbać. Brzuch rośnie, cholera jasna, ale co mam poradzić. Nie piję syfiastego piwa, pije kraftowe. To też dla mnie powrót do rzemieślniczego wyrobu, tak jak w dwudziestoleciu międzywojennym.
Potem, po wojnie zapanowała nam bylejakość, którą dzielę na dwa etapy: od Józefa Stalina do Jaruzelskiego, a potem jest bylejakość związana z zalaniem nas przez zachód towarami. On wpakował w nas megailość różnych produktów. Słyszałeś o tym skandalu: badano proszki niemieckie i polskie. Te same niby, w tym samym opakowaniu. I okazuje się, że ten nasz jest gorszy, ma mniej enzymów, które mają prać. Sery i kawę do nas wysyłają byle jakie. Wygląda to tak, że jesteśmy biednym sąsiadem bogatej Europy… Ale ludzie się budzą – diety, warzywa, soki…
Mam wrażenie, że szybciej z bylejakości przebudziliśmy się w muzyce. Że rzadziej przechodzą rzeczy miałkie, a bardziej cenimy dopracowane, nawet w popie. Kiedy ty eksperymentujesz, czasem nawet mocno – szokujesz fanów, czy już się przyzwyczaili?
Myślę, że ludzie przywykli, że od czasu projektu „Vienio i Pele” eksperymentowałem. Zapraszałem artystów różnych, szukałem hip-hopu w zakurzonych zakamarkach muzycznych, chciałem odnaleźć go w zaginionych przestrzeniach. Pracowałem ze Smolikiem, z Noviką, z Tomkiem Lipińskim, na profilu pokoleń z Izraelem, Dezerterem, Kapitanem Nemo, z zespołem Apteka. Nagrywałem z dziewczynami, które pracowały nad muzyką poważną, np. fragmentami opery Verdiego.
A na swoich płytach zawsze poszukiwałem nowych basów, nowych rytmów. Znany jestem z tego, że jestem panem-eksperymentem. One czasem wychodzą lepiej, czasem gorzej. Nie za bardzo słuchaczom przypadła do gustu płyta „Hore”. Dziennikarze zachwyceni, dwa tygodnie ciurkiem wywiadów, a dla młodych ludzi album był za ciężki. Może teraz jak wydam nową płytę, ktoś będzie chciał dotrzeć do starszej.
Poszukiwania są ważne. Stagnacja – i w życiu i w muzyce – to beznadzieja. Pamiętam, że artyści spoza sceny hiphopowej patrzyli z dystansem na hip-hop, kompletnie go wyśmiewali. Dziennikarze parafrazowali rap ruchami infantylnymi. Nie kumali, że to jest naturalna ekspresja w szybkim wypowiadaniu słów rytmicznie. Dla nich to nie było oczywiste. Gdybym zadał im ćwiczenie: „spróbuj zarapować mój tekst” to założę się, że większość z nich by miała podobne doświadczenia – jego ciało reagowałoby w taki sam sposób, jak moje. Podejrzewam, że z punk rocka też się śmiano, jak zaczynał wchodzić na scenę. Każde pokolenie ma gatunek, który rośnie razem z nim i potem go kultywuje. Moje pokolenie miało rap – coś rytmicznego, atrakcyjnego wizualnie i z przekazem. Było w tym coś ciekawego – kolesie się inaczej zachowywali. Była nowa konwencja zachowywania się.
Dziś hip-hop stał się bardzo mocnym gatunkiem popkultury i jego częścią. Świętej Pamięci Tomek Stańko powiedział, że teraz są czasy totalnego collage’u. Wszyscy nagrywają z wszystkimi i nie ma żadnego wstydu. Kiedyś był.
Jak dochodzisz do tego, kto ma się pojawić na płycie? Kto ma być gościem i dlaczego?
Robię to sam i to z największą satysfakcją. Nigdy nie robiłem tego dla like’ów, odsłon czy innych grantów związanych z tym, że nagrywasz z kimś, kto ma akurat swoje pięć minut. Pisałem piosenkę i rozmawiałem z Magdą (Bovską) na temat spraw damsko-męskich. I pomyślałem sobie: po co szukasz gdzieś dalej. Masz przy sobie wspaniałą osobę – Magdę. Właśnie ją poznałeś, po co będziesz grzebał, zadzwoń. Ona chce z tobą nagrywać i jest blisko energetycznie. Zadzwoniłem – wszystko się udało. Z Radkiem, Skubasem od dwóch lat planowaliśmy nagranie, ale nie mieliśmy punktu zaczepienia.
A musisz takich artystów prowadzić w studiu za rękę, czy jak im rzucasz pomysł, to oni to przyjmują organicznie?
To jest gruntowna analiza. Magdzie zaprezentowałem utwór: psychodeliczną, nietuzinkową piosenkę o miłości. I powiedziałem, że chciałem, by wykrzyczała refren, a potem stała się aniołem i będzie w tych światach żyła jednocześnie. Ale korzystam też z jej mózgu, z tego, co ona doda do mego ogrodu pomysłów. Kiedy mi wysłała swe pomysły powiedziałem, że zero poprawek, to jest dla mnie zrobione świetnie. Magda chciała tylko nagrywać u swego realizatora – pracuje z Jankiem Smoczyńskim. To była jej artystyczna prośba, którą ja uszanowałem. Wie, jaki chce osiągnąć efekt i konsekwentnie w to brnie.
A jak było z Radkiem?
Ja go znałem bardziej z drumnbasowych dokonań, był fajnym męskim śpiewakiem w tym gatunku, co nie jest częste. Jest kilka osób na tym rynku, którym pozwoliłbym na to, by położyły coś na moje tracki. Ten nowy Radek z gitarą, jawił mi się jako fajny gościu, z nowej fali bardów, który fajnie opowiadają o różnych życiowych problemach . Opisuje ten mozół, który toczymy. Gadaliśmy o tym i… powstała piosenka.
Są w Warszawie dwa obszary – normalsi pracują i idą spać i potem wstają o ósmej rano. A większość takich obiboków jak ja, wieczorem idzie do pubu i kończy o godzinie trzeciej, podpitym wracając do domu. Ja to przeżyłem, widzę jak to działa i do tego się też przyznaje. Mnóstwo ludzi tak funkcjonuje. Są miejsca, w których o 2:00 w nocy spotykasz pół Warszawy. Wszyscy piją, chwieją się w narkotycznym haju i prawdopodobnie usypiają swój smutek lub swą samotność.
Ja natomiast piję afirmacyjnie. Jestem szczęśliwy. Jeśli piję, to dlatego, że lubię. Nie chowam się przed samym sobą. Chcę się pośmiać, spotkać się z kolegami. A na melanżach nie wszyscy tak mają. Niektórzy przychodzą, by właśnie schować się przed samym sobą. Jak napisałem – przegrywają nierówną walkę z samym sobą. A kiedy idziesz się nakurwić, najebać – przegrywasz to. Nie powiedziałeś: „stop, może jutro wstanę, spróbuję naprawić swój kontakt z rodziną, z pracodawcą, pogodzić się ze swoją dziewczyną”. A może nawet znaleźć dziewczynę, chłopaka… Problemów jest miliard dwieście.
O tym jest ta piosenka.
A ciężko ludziom którzy mówią, że są trzeźwi, że już nie piją, że nawet za małe piwko dziękują, w środowisku hiphopowym?
Znam dużo ludzi, którzy teraz odrzucają alkohol, np. po 20 latach picia, idzie to im całkiem nieźle. Zauważyłem niemal modę wśród młodych artystów, ale i działaczy miejskich, że nagle się odrzuca mięso, przestaje pić. Być może tez jest tak, że część osób do tego dorasta. Kiedy w różnych środowiskach poznawałem starszych artystów – było tak, że połowa z nich albo umierała, albo zaczęła wchodzić w inne rzeczy: religię, nauki albo diety. To wszystko sytuacje, które ich odżegnują od alkoholu. Są tacy, którzy tylko palą marihuanę, są tacy, którzy nie palą, ale tylko piją. Są i tacy, którzy biorą narkotyki – to jakaś taka część magmy miasta, która nas otacza. Ludzie dają sobie przytłumienie w postaci narkotycznego haju.
Ile dał ci romans ze światem celebryckim? Z telewizjami, z rozpoznawalnością wśród każdego?
Polski hip-hop bardzo szybko łapie wzorce ze Stanów. Byłem zaskoczony, jak oni tam funkcjonują – wszystko jest reklamą. Wszędzie widzimy Jay-Z albo 50Centa reklamujących zegarki, perfumy lub cokolwiek. Raperzy grają tam w serialach, filmach. Tam się rozumie, że z hip-hopu, jako korzenia, możne wynieść różne ciekawe rzeczy.
W „Pierwszej miłości” gram gangstera, bo żyję w takim kraju, że tu są takie seriale. Pewnie gdybym mieszkał w Brazylii, mógłbym zagrać w „Isaurze”. Ale zaskakująco dobrze zostałem przyjęty. Byłem zaskoczony, jak ludzie dobrze to rozumieją. W Polsce mamy już raperów, którzy np. udzielają głosu do reklam lub polecają bieganie w maratonie. Raperzy mają swoje aktywności, są one związane z ich życiem i nikt im tego odbierać nie może.
A jak ktoś mnie płyta dlaczego poszedłem do programu odpowiadam jasno: bo chciałem zarobić parę złotych. Ja tam nikogo nie grałem, mogłem sobie pojechać. Tydzień sobie pobyłem w RPA, co zapisuje sobie w katalogu very important. A i tak mnie wyjebali w pierwszym odcinku.